10 października 2012 roku, Bangkok, Tajlandia
Jest południe i upał sprawia, że włosy przyklejają się nam do czoła, a ubrania wydają się grzać skórę. Duchota utrudnia oddychanie. W gwarnym mieście czujemy się zupełnie zagubieni.

Bangkok, fot. Ulka Kupińska

Bangkok, fot. Ulka Kupińska

Bierzemy tuk-tuka, który pędzi tak szybko, że egzotyczne obrazy, których zachłannie wypatrujemy, migają nam przed oczami jak film. Przynajmniej chłodzi nas przyjemny podmuch. Wstrzymujemy oddech przy ostrych zakrętach i intuicyjnie przytrzymujemy poręczy. Lewostronny ruch dopełnia wrażenia zupełnego chaosu.

Wchodzimy do pokoju w taniutkim, nawet nie możemy uwierzyć, że aż tak tanim, hoteliku w starym centrum, niedaleko turystycznej ulicy Khao San.

Rzucamy w kąt walizki i próbując zabić ból głowy po nieprzespanej nocy w samolocie padamy na łóżko. Korki do uszu, prezent od Quatar Airlines, pomagają wyciszyć szum starego wentylatora u sufitu, którego szerokie śmigła wirują nam niebezpiecznie nad głowami i hałas dobiegający z ulicy.

Budzimy się późnym wieczorem. Jesteśmy gotowi na Ciebie, Bangkoku! Mijamy rzędy leżaków, na których z błogimi minami przeciągają się turyści oddający się masażowi stóp. Wielokrotnie odrzucając oferty takiego masażu, którymi kuszą słodko wyglądające Tajki, docieramy do ulicznej restauracji z rzędami niskich plastikowych stolików.

Zajadając nasze pierwsze Pad Thai z owocami morza i stukając się butelkami zimnego piwa Chang wznosimy toast za przygodę.

Resztę historii znacie.

Zbliżamy się do granic... wytrzymałości. W Laosie, przy granicy chińskiej, fot. Martin Lehrmann

Zbliżamy się do granic… wytrzymałości. W Laosie, przy granicy chińskiej, fot. Martin Lehrmann


Pokonujemy trudności komunikacyjne. Za mały rower, południowy Wietnam, fot. Martin Lehrmann

Pokonujemy trudności komunikacyjne. Za mały rower, południowy Wietnam, fot. Martin Lehrmann


W ogóle czujemy się jak olbrzymy, ale budzimy umiarkowany strach. Wietnam, fot. Thai Le Long

W ogóle czujemy się jak olbrzymy, ale budzimy umiarkowany strach. Wietnam, fot. Thai Le Long


Zwiedzamy największe zabytki świata. Angkor Wat, Kambodża, fot. Martin Lehrmann

Zwiedzamy największe zabytki świata. Angkor Wat, Kambodża, fot. Martin Lehrmann


I zdobywamy przyjaciół. Shwedagon pagoda, Yangoon, Birma, fot. Paing Myint Zaw Oo

I zdobywamy przyjaciół. Shwedagon pagoda, Yangoon, Birma, fot. Paing Myint Zaw Oo


Pisząc dla was, zapominamy o kolacji. Chudniemy. Yangoon, Birma, fot. Martin Lehrmann

Pisząc dla was, zapominamy o kolacji. Chudniemy. Yangoon, Birma, fot. Martin Lehrmann


Wylewamy ostatnie poty, by dotrzeć w nieznane. Birma, fot. Martin Lehrmann

Wylewamy ostatnie poty, by dotrzeć w nieznane. Birma, fot. Martin Lehrmann


Nigdy nie czujemy się jednak samotni. Sagaing, Birma, fot. Martin Lehrmann

Nigdy nie czujemy się jednak samotni. Sagaing, Birma, fot. Martin Lehrmann

8 kwietnia 2013 roku, Ilha Grande (Duża Wyspa), Costa Verde, Brazylia

Łodzie w zatoce, Ilha Grande, fot. Otavio de Melo

Łodzie w zatoce, Ilha Grande, fot. Otavio de Melo

Sześć miesięcy, dwa kontynenty, dziewięć krajów – wyliczamy leżąc na nieskazitelnej plaży Lopez Mendez, która wygląda jak wyjęta z folderów reklamowych biur podróży.

Białe bałwany fal rozbijają się u jej brzegu w regularnym, kojącym rytmie.

Ilha Grande jest tak piękna i tak dzika, że do XIX wieku była ulubionym miejscem stacjonowania piratów i handlarzy niewolników, którzy ukrywali swoje statki w licznych skalistych zatoczkach i gęstych zaroślach lasu deszczowego.

Ilha Grande jest piękna i dzika, fot. Otavio de Melo

Ilha Grande jest piękna i dzika, fot. Otavio de Melo

Z tego powodu główna osada wyspy nazwana została Abraão, co znaczy schronienie.

Do dziś dnia na wyspie nie ma samochodów, a dostać się na jedną z licznych pięknych plaż czy zatok można jedynie wybierając wyczerpujący kilkugodzinny marsz (uwaga na węże) albo łódź lokalnych rybaków.

Patrzymy na tę doskonałość natury w romantycznej i fascynującej Brazylii, naszym najlepszym odkryciu tej wyprawy, z wielką radością i smutkiem jednocześnie. To koniec naszej podróży.

Prawdziwy raj, Lopez Mendez, Ilha Grande, fot. Otavio de Melo

Prawdziwy raj, Lopez Mendez, Ilha Grande, fot. Otavio de Melo

Przebyliśmy daleką drogę nie tylko po globie, ale i wgłąb siebie. Odkryliśmy nieznane lądy, ale i zakamarki naszych dusz, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Nie zawsze jasne.

Codziennie walcząc o przetrwanie nauczyliśmy się przekraczać swoje możliwości, sięgać po zasoby sił pochodzących chyba tylko z ogromnej determinacji i głębokiej wiary w słuszność naszych wyborów.

Nauczyliśmy się bezsłownie komunikować z ludźmi z zupełnie innych kręgów kulturowych, nawigować miasta, które były dla nas wcześniej mityczne, dbać o swoje interesy, kiedy byliśmy zdani wyłącznie na siebie.

Plaża Lopez Mendez, Ilha Grande, Brazylia, fot. Otavio de Melo

Plaża Lopez Mendez, Ilha Grande, Brazylia, fot. Otavio de Melo

Mając szczęście oglądać tyle przepięknych miejsc, że wkrótce mało co robiło na nas jeszcze jakiekolwiek wrażenie, zaczęliśmy szukać prostoty i naszym marzeniem stał się wypad do kina, czego udało nam się po pięciu miesiącach dokonać w stolicy Boliwii.

Fale rozbijają się u brzegu wyspy w regularnym, kojącym rytmie, fot. Otavio de Melo

Fale rozbijają się u brzegu wyspy w regularnym, kojącym rytmie, fot. Otavio de Melo


Dowiedzieliśmy się, że nie istnieją krainy wiecznej szczęśliwości i że szukanie swojego miejsca na Ziemi jest utopią. Że ludzie, mimo pozornych różnic, są wszędzie tacy sami: jedni otwarci i pomocni, inni głupi i chciwi, i że można do nich stosować uniwersalne wzorce.

Pogodziliśmy się z faktem, że wielu niesamowitych osób poznanych w podróży prawdopodobnie nigdy więcej nie spotkamy i że więzy, którymi połączyły nas wspólne przygody, pozostaną jedynie w naszej pamięci.

Osada Abraão, czyli schronienie, Ilha Grande, fot. M. Lehrmann

Osada Abraão, czyli schronienie, Ilha Grande, fot. M. Lehrmann

O ile doceniliśmy wygodne życie, jakie jest naszym udziałem w Europie, jeszcze ostrzej widzimy teraz, jak niewarte zachodu są materialne dobra, pogoń za tytułami i sukcesami.

Że jedynie z wielkiej pasji rodzą się niezwykłe osiągnięcia i czysta satysfakcja.

Przekonaliśmy się, że można podróżować przez pół roku z 15-kilogramowym bagażem, zaledwie czterema kompletami ubrań na zmianę, szamponem, szczoteczką do zębów, Paracetamolem i lekiem na rozstrój żołądka.

Idealne zakończenie, fot. Otavio de Melo

Idealne zakończenie, fot. Otavio de Melo

Tak jak łatwo potrafiliśmy się zaadoptować do uliczek Bangkoku, tak też szybko po powrocie wskoczyliśmy w swoje wygodne schematy, dobrze wyuczone role. Czy jesteśmy jednak tymi samymi ludźmi? Zdecydowanie nie.

Zrozumieliśmy, że podróżowanie to potężny narkotyk, pragnienie, które trudno nasycić i że zawsze będziemy szukali większego haju. Przepadliśmy.

Do następnego razu!

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *