Bangkok jest łaskawy dla umiejących czytać.

Wywieszka na lodówce w popularnym sklepie całodobowym głosi: “Według prawa Królestwa Tajlandii, sprzedaż alkoholu zabroniona jest w godzinach 14-17 oraz 24-11”. (Moc słów wzmacnia sznurek, który uniemożliwia manipulowanie przy uchwycie).

Grand Palace, Bangkok, fot. M. Lehrmann

Grand Palace, Bangkok, fot. M. Lehrmann

Ogłoszenie w hotelowej recepcji brzmi: “Zabieranie prostytutek do pokoju jest zabronione. Wyrzucanie niedopałków przez okno grozi karą 2000 THB lub pozbawienia wolności na jeden miesiąc.”

Napis na murze Pałacu Królewskiego informuje: “Grand Palace otwarty jest codziennie w godzinach 8.30 -16. Nie ufaj podstępnym nieznajomym”.

Jak się wydaje, najwięcej problemów przysparza zagranicznym turystom komunikat o zaufaniu. Są tak dumni ze swojej otwartości i szacunku dla obcej kultury, że zapominają o zdrowym rozsądku.

Stoisz przed pałacem sącząc kawę, pstrykając fotkę i próbując zapomnieć o jetlegu. Uprzejmy pan w niezłym angielskim informuje cię, że muzeum niestety jest już zamknięte, ale żebyś nie tracił cennego dnia z i tak zbyt krótkiego pobytu, powinieneś zobaczyć coś równie pięknego. Zamaszystym ruchem zaznacza na twojej mapie obiekt. Stojący Budda i pałac jakiś. A który to twój dzień w Bangkoku? Ach, pierwszy?
To masz szczęście, bo dziś jest święto narodowe. Naprawdę nie wiedziałeś?

Miasto wygląda teraz zupełnie wyjątkowo, najlepiej zobaczysz to z perspektywy rzeki. Na przystani piątej bilety na rejs łódką są o połowę tańsze niż na szóstej. Złapie ci tuk-tuka i zadba, żeby kierowca z ciebie nie zdarł. Tuk-tuk poczeka na przystani, aż wrócisz z rejsu, a potem zabierze cię do Buddy. Tylko dziś wstęp darmowy, z okazji święta.

Wat Arun

Wat Arun – Świątynia Świtu, Bangkok, fot. M. Lehrmann

Po drodze pokaże ci, gdzie możesz kupić fajne ciuchy. Słyszałeś, że w Bangkoku to jest shopping, co? Uśmiechasz się głupio, bo oczywiście słyszałeś i już co nieco zakupiłeś. A wieczorem będą fajerwerki. Naprawdę nie wiedziałeś, że dziś święto? Gapa z ciebie, ale jakie masz szczęście, że go spotkałeś. Tyle jeszcze dziś zdążysz.

Ani się obejrzysz, jak bierzesz tuk-tuka na przystań, płacisz ochoczo niemałe pieniądze za rejs dziwiąc się nieco, jak się to przewoźnikom opłaca, że na całej łódce jesteście z kumplem sami. Odpowiedź nadchodzi szybko w postaci innej łódki, z trzydziestoma Tajlandczykami na pokładzie, którzy za ten kurs zapłacili z pewnością 30 razy mniej.

Już czujesz się oszukany? W końcu gondolę w Wenecji też wolałbyś dzielić jedynie z ukochaną, zamiast z bandą obcych. Miasto faktycznie piękne. Chłopcy z domów na wodzie łowią ryby leniwie popijając z butelki. Nie wyglądają na odświętnie ubranych. Żadnego poruszenia nigdzie, żadnych dekoracji ani śpiewów. Odechciewa ci się oglądać Buddy, którego i tak wcale nie miałeś w planach.

Kiedy dopływasz do przystani, przewoźników już nie ma. Za to czeka na ciebie kierowca tuk-tuka. Prosisz go, by zawiózł cię do Chinatown. Tylko że on nie może. Nie na taki kurs się umawialiście za tą cenę. Musi zawieźć cię, żebyś pooglądał ciuchy, no i oczywiście Buddę. Delikatnie próbujesz mu wyjaśnić, że w nosie masz ciuchy, ale niestety dla ciebie, zorientowałeś się za wcześnie, w czym rzecz.

Na rzece Chao Phraya, Bangkok, fot. A. Mielczarek

Kierowca klnie się na rodzinę i z rozbrajającą szczerością przyznaje, że jeśli cię tam nie zawiezie, nie dostanie stempla. Jakiego stempla, skoro to ty płacisz za kurs?
Dyskusje nie mają sensu z jego poziomem angielskiego. Poza tym nikt cię do niczego nie zmuszał. Głupio ci, więc dajesz się zawieźć do sklepu. Kierowca błaga cię, żebyś spędził tam co najmniej 15 minut. Buddę oczywiście pomijacie.

W sklepie próbują cię zmierzyć, żeby uszyć ci na jutro garnitur “od Armaniego”. Wiesz już, że jesteś w ich oczach idiotą i chodzącym bankomatem, ale próbujesz jeszcze zachować twarz i konwersować ze sprzedawcą o gatunkach wełny. Wymigujesz się w końcu małym bagażem i obietnicą powrotu, kiedy będziesz znowu w Bangkoku.

Kierowca wita cię kręcąc nosem i zerkając na zegarek. Dopytuje, co kupiłeś. Wreszcie zgadza się zabrać cię do Chinatown, chociaż zna dużo lepsze miejsca z tajskim jedzeniem i lokalną whisky.
Nieproszony zatrzymuje się nawet w jednym z nich, oczekując chyba na zaproszenie, ale tłumaczysz, że za wcześnie dla ciebie na drinka, więc chichocze tylko i korzystając z okazji kupuje na pobliskim straganie cebulę.

Chinatown, Bangkok, fot. M. Lehrmann

Wysiadając w Chinatown płacisz mu na wszelki wypadek jeszcze nieco więcej niż “wynegocjował” dla ciebie “podstępny nieznajomy” przed muzeum i oddalasz się szybkim krokiem. Każdym porem skóry chłoniesz nowoodzyskaną wolność.

Dzięki tobie naganiaczowi, właścicielowi łódki i kierowcy tuk-tuka powodzi się w interesach. Uszczęśliwiłbyś jeszcze wiecej osób, gdybyś kupił garnitur.
Masz już ochotę pójść na whisky, albo może i na dziwki? Patrz pierwszy i drugi akapit tekstu i czytaj ze zrozumieniem.

Zamień tuk-tuki na taksówki. Nie negocjuj cen, tylko każ im włączyć licznik. Wyjdzie taniej.
Zaś żeby zobaczyć Pałac Królewski, trzeba wcześnie wstać, więc może pojutrze? I niech Budda chroni cię od oszustów.

Za to będziesz miał co opowiadać kolegom backpackerom w nocym pociągu do Chiang Mai. Sam też się nasłuchasz i może się okazać, że wcale nie jesteś tym, którego Bangkok potraktował najbrutalniej.

Chinatown, Bangkok, fot. M. Lehrmann

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *