Podobno jetleg to dowód na to, że człowiek ma duszę. Dusza podróżuje wolniej niż ciało, dlatego zanim dołączy do swojej powłoki, człowiek czuje się taki nieswój.
Mówi się też, że introwertyk potrafi odbyć tak samo bogatą we wrażenia podróż siedząc z książką w fotelu, jak ekstrawertyk wybierając się za ocean.
Mimo że jestem introwertykiem, zauważam zdecydowaną różnicę między podróżą do wnętrza siebie a prawdziwą przygodą. Dlatego znoszę cierpliwie męki choroby samolotowej, które są wyjątkowo dotkliwe przy zmianie kontynentu z azjatyckiego na południowoamerykański.
Wszystko łatwiej jednak znieść, kiedy ląduje się w miejscu, w którym 60-letnia sprzątaczka w dżinsowych szortach zaczyna nagle tańczyć gorącą sambę ze szczotką w hotelowym holu.
Takie rzeczy tylko w Rio de Janeiro.
Położone na jednym z najpiękniejszych skrawków lądu na świecie miasto założyli Portugalczycy, którzy dotarli tu 1 stycznia 1502 roku. Odkrywcy wzięli zatokę Guanabara, nad którą leży miasto, za ujście ogromnej rzeki. Stąd wzięła się jego nazwa – „Rzeka styczniowa”.
Tropikalna kolonia przynosząca ogromne dochody z opartych na niewolnictwie plantacji kawy, trzciny cukrowej i kopalni złota tak się spodobała Portugalczykom, że jeden z ich królów, Dom Joao VI, zagrożony w Europie przez Napoleona przeniósł się tu w 1808 roku z liczącym 10 tys. głów dworem i nie chciał wracać do domu.
Nieszczęsny król spędził w Brazylii 13 lat, ogłaszając Rio stolicą imperium zamiast Lizbony i upierał się, by zostać, aż zmusiła go do zmiany decyzji rewolta w Portugalii. Rok później jego syn Pedro ogłosił niepodległość Brazylii.
Przygodę z miastem rozpoczynam od spaceru po Santa Teresa. Biorą mnie tu początkowo za gringo americano, ale polski rodowód zdobywa mi natychmiast większe uznanie.
Mimo że położona na wzgórzu, Santa Teresa to nie fawela. Wprost przeciwnie, to jedna z najdroższych dzielnic Rio, która była i wciąż jest siedzibą bohemy.
Jej architektura zdominowana jest przez XIX-wieczne wille. Do niedawna na szczyt wzgórza można było wjechać antycznym tramwajem, po którym wciąż płaczą wrażliwi na tradycję mieszkańcy.
Stąd już rzut beretem na Corcovado, czyli posąg Chrystusa Odkupiciela. Mierząca 30 metrów figura od ponad 80 lat jest symbolem miasta. Kto nie był na Corcovado, nie był w Rio.
Mieszkam w Lapa, dzielnicy położonej wokół przypominających rzymski akwedukt masywnych białych łuków. Ta tradycyjnie brazylijska, a przy tym rozrywkowa dzielnica miasta pełna jest wyjątkowych miejsc.
Jednym z nich jest klub Rio Scenarium, który mieści się w dawnym domu bogatego barona, stąd pełno w nim zabytków i osobliwych eksponatów.
To jak impreza w muzeum, gdzie eleganckie, tęgie, czarne kobiety chłodzą się wachlarzami w przerwie między tańcami, do których porywają ich szarmanccy towarzysze. Stereotypy dotyczące wieku i wagi nie mają w Brazylii żadnego pokrycia. Niech żyje samba i choro!
W Lapa bawi się przede wszystkim jednak ulica, co ma nieco mniej wyrafinowany, ale równie hedonistyczny charakter. Ponieważ jest luty i zbliża się czas karnawału, coraz więcej osób ma na sobie kostiumy.
Ulice są zamknięte dla ruchu, a porządku pilnuje policja.
Z otwartych barów sączy się muzyka, a licznie zebrani goście bez nieśmiałości podrygują w jej rytm i okazjonalnie podśpiewują. Jedzenie, picie i zabawa nie kończą się do późnej nocy.
Zobacz film z nocnego Rio:
[youtube http://www.youtube.com/watch?v=fuG_CRnnyd0&w=640&h=480]
Caipirinha, piwo i hamburgery sprzedawane są na składanych straganach, których rzędy zdobią ulice po zmroku. Można też dostać tequilę na kieliszki prosto z jedynej butelki, którą dzierży w ręku i gorąco reklamuje jakaś dziewczynka.
Kto żyje nocą, we dnie śpi. Będąc w Rio nierozsądnie byłoby jednak przegapić Copacabanę i Ipanemę – dwie kultowe plaże.
Przyjeżdżając tu prosto z Azji nie mogę uniknąć porównań i zaczynam zadawać sobie fundamentalne pytanie o to, co złego jest w kobiecych udach. Ba, nawet w pośladkach?
Trzeba zaznaczyć, że obowiązujący tu ideał kobiecej urody różni się znacznie od europejskiego. I dobrze.
Coraz mniej rozumiem Azjatów i cieszę się, że są na ziemi miejsca, które wykształciły kulturę plażową i pozwalają sobie na takie drobne przyjemności, jak wystawianie ciała na dotyk słońca i chłodnych fal oceanu.
Na Ipanemę przychodzi się nie tylko po to, by uciec z rozgrzanego miasta, ale by się pokazać i zawrzeć nowe znajomości. Tu rodzą się trendy w modzie plażowej i solenne postanowienia narzucenia sobie większej dyscypliny w kwestii diety i ćwiczeń.
Copacabana zaś to miejsce na drinka o zachodzie słońca, przez które przetacza się strumień utalentowanych artystów i performerów próbujących coś zarobić na swojej sztuce.
Obie plaże to instytucje. Są tak napakowane, że aby się tu znaleźć, stosuje się swoiste adresy składające się z numeru wieży ratowniczej oraz stanowiska wypożyczającego parasole, w którym można też otworzyć rachunek i przez cały dzień nie ruszając się z leżaka zamawiać koktajle.
Tłum sprzedawców przynosi ci pod nos przekąski, a także stroje plażowe, kapelusze, okulary i kremy przeciwsłoneczne.
Plaże są także miejscem „pracy” bardzo zręcznych złodziei. Tak zręcznych, że pod koniec dnia nie mam sandałów, by w nich wrócić do hotelu. Dalej nie rozumiem, jak to się stało.
Bojąc się takich właśnie sytuacji i czytając w nadmiarze statystyki przestępczości, przemykam początkowo po ulicach Rio nerwowo zerkając na boki. Przeraża mnie widok ludzi śpiących na ulicy, a zwykli żebracy przyprawiają o dreszcze.
Przy zachowaniu zwykłej ostrożności i zdrowego rozsądku, Rio nie powinno jednak wydać się żadnemu gringo niebezpieczniejsze niż inne duże miasta, jakie zna.
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!