Wjeżdżając do Laosu napotkasz nie raz plakaty obrazujące dobitnie, czego nie wolno i nie wypada robić w kraju. Przedstawieni na nich turyści, bez wątpienia rasy kaukaskiej, nieskromnie ubrani i wyjątkowo nieokrzesani, łamią wszystkie zakazy ku zgorszeniu laotańskiej młodzieży, której to starszyzna musi zasłaniać oczy.

Wodospady Tat Kuang Si są dużo bardziej imponujące w naturze, fot. M. Lehrmann

Wodospady Tat Kuang Si są dużo bardziej imponujące w naturze,Luang Prabang, fot. M. Lehrmann


Obrazki krzyczą:
Nie odsłaniaj ciała, nie kąp się publicznie.

Nie fotografuj nikogo bez pytania.Wyznawcy animizmu (np. plemienię Akha) wierzą, że aparat może uchwycić fragment ich duszy.

Sceny z życia nad Mekongiem, od kołyski... fot. A. Mielczarek

Sceny z życia nad Mekongiem, od kołyski… fot. A. Mielczarek

Nie dotykaj mnichów (to zwłaszcza do kobiet). Nie trzymaj głowy wyżej niż oni, nie stój obok siedzącego mnicha.

Nie zażywaj nielegalnych substancji (które mimo wszystko ci tu na każdym kroku oferują).

Nie wchodź do domu gospodarza w butach, nie wskazuj na nikogo stopami, a w świątyni nie kieruj ich w stronę posągów. Stopy są „niską” częścią ciała, a głowa „wysoką”.

Aż po grób... Trumna na szczęście okazała się być pusta, fot. M. Lehrmann

Aż po grób… Trumna na szczęście okazała się być pusta, fot. M. Lehrmann

Nie dotykaj niczyjej głowy, która jest uważana za siedzibę duszy.

Nie okazuj publicznie uczuć, możesz narazić kogoś na szok.

Wypadałoby dodać: nie popadaj w paranoję.

Turyści próbujący uchwycić na zdjęciu widok z Phu Si, fot. M. Lehrmann

Turyści próbujący uchwycić na zdjęciu widok z Phu Si, fot. M. Lehrmann


Jedyne, czego naprawdę nie można zrobić w Laosie, to wybrać tej samej oklepanej trasy, co reszta turystów-neandertalczyków żywcem wyjętych z plakatów, bo wtedy naprawdę może okazać się tu drogo, tłoczno, a nawet możesz stwierdzić, o zgrozo, że Laos nie ma nic do zaoferowania. Wybierając trasę „pod prąd” zapewnisz sobie całkowicie odmienne doświadczenie.

Jakkolwiek byś tego nie rozegrał, nie możesz ominąć Luang Prabang, „najbardziej romantycznego” miasteczka w Azji Płd.-Wschodniej, siedziby pierwszego (XIV w.) laotańskiego królestwa Lan Xang Hom Khao (co znaczy Królestwo Miliona Słoni oraz Biały Parasol) wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Mniej więcej o takie zdjęcie im chodzi, jak sądzę. Zachód słońca nad Mekongiem w Luang Prabang, fot. M. Lehrmann

Mniej więcej o takie zdjęcie im chodzi, jak sądzę. Zachód słońca nad Mekongiem w Luang Prabang, fot. M. Lehrmann

Dla równowagi przytaczam bardzo osobistą listę tego czego wolno, a nawet trzeba tutaj spróbować.

1.Wejdź na górę o wdzięcznej, chociaż krępującej dla anglojęzycznych nazwie Phu Si i zobacz zachód słońca nad Mekongiem, któremu towarzyszy pokaz światła i dźwięku z aparatów fotograficznych licznych zgromadzonych.

2. Pojedź nad imponujące wielopoziomowe wodospady Tat Kuang Si i wskocz do szmaragdowej wody (tutaj twoja golizna nikogo nie obrazi), a potem wystaw twarz do słońca przebijającego przez plątaninę liści i lian, i oglądaj tańczące ważki.

Wodospady Tat Kuang Si, skok do wody dla ochłody, Luang Prabang, fot. M. Lehrmann

Wodospady Tat Kuang Si, skok do wody dla ochłody, Luang Prabang, fot. M. Lehrmann

3. Wstań przed wschodem słońca i zobacz procesję mnichów zbierających dary w postaci pokarmów od mieszkańców miasta i zaangażowanych turystów, tradycję pochodzącą z czasów, kiedy mnisi nie posiadali nic poza swoją szatą i miską na ryż, która niemal umarła, gdy braciszkowie zaczęli się buntować…

Procesja mnichów o świcie. To zdjęcie mogło być zrobione 50 lat temu. Zdaje się, że w Luang Prabang czas stoi w miejscu, fot. M. Lehrmann

Procesja mnichów o świcie. To zdjęcie mogło być zrobione 50 lat temu. Zdaje się, że w Luang Prabang czas stoi w miejscu, fot. M. Lehrmann

Podobno często chorowali po nieświeżym jedzeniu, które nieuczciwi sprzedawcy opychali turystom na potrzeby parady. Władze dały im jednak do zrozumienia, że procesja musi się odbywać i jeśli nie zechcą współpracować, zastąpią ich aktorzy.
Ceremonię utrzymano.

4. Obejrzyj tyle świątyń, ile tylko dasz radę w skwarze stojącego w zenicie słońca, począwszy od najpiękniejszej w mieście, XVI-wiecznej Wat Xieng Thong.
Kup parasol i ochroń się przed słońcem, jak to robią lokalni (głównie jednak kobiety). Możesz nawet używać go na rowerze.

W główny budynku (sim) świątyni Wat Xieng Thong, Luang Prabang, fot. M. Lehrmann

W główny budynku (sim) świątyni Wat Xieng Thong, Luang Prabang, fot. M. Lehrmann

5. Odwiedź Pałac Królewski, bardzo skromne jak na błękitną krew komnaty i odszukaj wśród darów dyplomatycznych od różnych narodów prezent z Polski.

Zobacz otoczony najwyższą czcią posążek Buddy w kraju, od którego miasto wzięło obecną nazwę – Phabang.

Świątynia Wat Ho Pha Bang w obrębie kompleksu pałacowego, odrestaurowywana na przyjęcie posążka Phabang, fot. M. Lehrmann

Świątynia Wat Ho Pha Bang w obrębie kompleksu pałacowego, odrestaurowywana na przyjęcie posążka Phabang, fot. M. Lehrmann

Wieczorem wybierz się na spektakl mającego tu siedzibę teatru narodowego, wystawiającego fragmenty laotańskiej epopei „Phra Lak, Phra Lam”. Przedstawienie jest bardzo egzotyczne i uroczo nieprofesjonalne.

6. Wybierz się na nocny targ i sprawdź, czy potrafisz się targować. Zachwyć się przepychem wzorów i kolorów orientu. Wymień stare dżinsy na coś ekstra odjechanego.

Stragany na nocnym targu, Luang Prabang, fot. M. Lehrmann

Stragany na nocnym targu, Luang Prabang, fot. M. Lehrmann

7. Oddaj się w fachowe ręce masażysty i odpręż przy długim i pełnym niespodziewanych chwytów zabiegu. Jakkolwiek by się nie wydawały brutalne, przyciskanie do stołu kolanami i opukiwanie czaszki złożonymi dłońmi mają tu długą tradycję i wysoką skuteczność relaksacyjną.

Spróbuj też sauny parowej o zapachu mięty i trawy cytrynowej, niespodziewanie przyjemnej w dusznym klimacie.

8. Wybierz się do jednej z restauracji barbecue z widokiem nad rzekę, gdzie własnoręcznie możesz upiec swoje mięso i ugotować swoje kluski.

Nie lubisz płacić za jedzenie, które sam masz sobie przyrządzić? Zajrzyj do jednej z rewelacyjnych piekarni, kulinarnej pozostałości po Francuzach, gdzie dostaniesz wyśmienite wypieki i kawę, których z całą pewnością już ci w Azji brakuje.

Laotańska kawa z rodzimych plantacji, gęsta jak smoła i serwowana ze słodkim, skondensowanym mlekiem nie trafia bowiem w każdy gust.
Na nocnym targu możesz też dostać pieczoną żabę albo gołębia.

Restauracja barbecue, Luang Prabang, fot. A. Mielczarek

Restauracja barbecue, Luang Prabang, fot. A. Mielczarek

9. Wieczorem wybierz się do dzielnicy rozrywkowej. Polecam knajpę „Utopia”, gdzie możesz popijać słodkie drinki o prowokacyjnych nazwach „Żółta febra” i „Gorączka Denga” leżąc na bambusowym tarasie tuż nad rzeką. Zakładam, że możesz grać w tę grę, bo zaszczepiłeś się przeciwko chorobom tropikalnym.

10. Kiedy wszystkie przybytki w mieście zamkną się o punkt 23.30, pozostaje ci prawdziwa kręgielnia poza jego granicami, pełna podchmielonych Australijczyków, którą zna każdy kierowca tuk-tuka.

Pamiętaj jednak, że cisza nocna w Luang Prabang traktowana jest bardzo poważnie i do swojego pokoju w hostelu będziesz być może musiał wspinać się po balkonie.

Postaraj się nie pobudzić sąsiadów!

W „Utopii” spotkaliśmy też pierwszych w naszej podróży Polaków, nie Australijczyków czy Niemców polskiego pochodzenia, ale z krwi i kości Polaków, z Poznania. Po miesiącu spędzonym w Azji.

Usłyszeliśmy nawet od jakiegoś Niemca, że Polacy chyba nie lubią podróżować, bo rzadko się ich tak daleko od Europy spotyka. Nie lubicie?

Nasi Poznaniacy zaczęli rozmowę, oczywiście po angielsku, od słów „ten kraj to raj”…
Tak jest, a żeby trafić do raju, trzeba przestrzegać przykazań!

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *