Wsiadając do nocnego autobusu z Luang Prabang do Hanoi zauważyliśmy, że kierowcy nie reagują na laotańskie słowo „dziękuję”, a w miejsce ugrzecznionego „Sir” i „Madam”, jak nas dotąd wszędzie tytułowano, pojawiło się gromkie „Ty”. Tak pierwszy raz zetknęliśmy się z wietnamskimi piratami.

Pokaz tradycyjnego tańca ludności Cham, Hanoi, fot. M. Lehrmann

Pokaz tradycyjnego tańca ludności Cham, Hanoi, fot. M. Lehrmann

Następnie kierowcy przepędzili nas z zarezerwowanych miejsc na przedzie autobusu, a na stacji benzynowej tuż za miastem wpuścili swoich kolegów, „pasażerów na gapę”, którzy rozsiedli się na przednich siedzeniach i włączyli jakiś japoński porno-horror na wideo.

Tak spędziliśmy następnych 26 godzin. Droga była tak zła, że trudno było powstrzymać nudności, siusianie na komendę w miejscach, gdzie nic nie zasłaniało nas przed przejeżdzającymi samochodami, a najgorsze ze wszystkiego było to, że kierowca prowadził z ręką przyklejoną do klaksonu.

Tuż przed dworcem w Hanoi wskoczył do autobusu młody chłopak i powiedział, że organizuje tani przewóz podróżnych do centrum, wręczył nam ulotki i powiedział, że będzie czekał przed wejściem.

Ulubione miejsce spotkań mieszkańców Hanoi, okolice jeziora Hoan Kiem, fot. M. Lehrmann

Ulubione miejsce spotkań mieszkańców Hanoi, okolice jeziora Hoan Kiem, fot. M. Lehrmann


Wyskoczył w biegu mówiąc, że nie może pokazać się na dworcu, gdyż mafia taksówkarska, której nieustannie przeszkadza w interesach, już go rozpoznaje i tylko czeka, by go dopaść.

Tak jak powiedział, kiedy drzwi autobusu się otwarły, otoczyła nas chmara natrętnych taksówkarzy. Naczytawszy się wcześniej, jak pomysłowi są mieszkańcy Hanoi w robieniu turystów na szaro, włącznie z kopiowaniem hoteli, do których wtajemniczeni taksówkarze wiozą cię zamiast do tego właściwego, uznaliśmy, że chłopak jest wiarygodny.

Siedzieliśmy już w minibusie, kiedy poprosił nas, by wrócić na dworzec i wytłumaczyć w jego imieniu turystom z nowoprzybyłego autobusu sytuację, bo on się boi.

Piraci drogowi na motocyklach. Kiedy kończy się miejsce na jezdni, wjeżdżają na chodniki, więc nie raz przyprą cię do muru, Hanoi, M. Lehrmann

Piraci drogowi na motocyklach. Kiedy kończy się miejsce na jezdni, wjeżdżają na chodniki, więc nie raz przyprą cię do muru, Hanoi, M. Lehrmann

Tak też zrobiliśmy i ściągnąwszy kolejnych pasażerów, dostaliśmy podwózkę do miasta gratis, a cała reszta cenę niższą niż umówiona. Tak przy aplauzie współtowarzyszy koszmarnej podróży i innych wyrwanych z rąk taksówkarzy po raz pierwszy pokonaliśmy wietnamskich piratów.

Kiedy przybyliśmy do miasta, była już noc, a w całej starej dzielnicy zgasło światło. Wyładowywaliśmy nasze bagaże w pośpiechu i ciemności, ludzie zaczęli rozchodzić się do swoich hoteli, a kiedy elektryczność wróciła, witana radośnie przez tłumy na ulicach, okazało się, że naszego plecaka brakuje.

Mauzoleum Ho Chi Minha, bohatera narodowego, Hanoi, fot. M. Lehrmann

Mauzoleum Ho Chi Minha, bohatera narodowego, Hanoi,fot. M. Lehrmann


Na polu bitwy została jednak inna torba, do której nikt się nie przyznawał, co przynajmniej wskazywało na pomyłkę, a nie kradzież, mimo że niespecjalnie była do naszego bagażu podobna.

Chłopak z dworca, którego staliśmy się kumplami, wskoczył na motocykl i zaproponował podwózkę do kilku najbliższych hosteli popularnych wśród backpackerów. Poszukiwania jednak nie dały rezultatu i pozostało nam czekać na schodach hotelu, aż roztargniony turysta zauważy niefortunną zamianę i powróci na miejsce zdarzenia.

Czekanie się przedłużało, zakupiliśmy więc lokalnego pilsnera Bia Hanoi i sajgonki, co od razu rozjaśniło nam w głowach i zaczęliśmy się już cieszyć na myśl o tym, jak możemy się obłowić na odszkodowaniu z ubezpieczenia na wypadek utraty bagażu. Wtedy oczywiście nadszedł z przepraszającą miną.

Spektakl wodnych marionetek, wietnamskiej specjalności, Hanoi, fot. M. Lehrmann

Spektakl wodnych marionetek, wietnamskiej specjalności, Hanoi, fot. M. Lehrmann

Dzień zakończył się ok. 23. z pojawieniem się na ulicy policji militarnej w samochodzie z megafonem, która ogłosiła ciszę nocną i nakazała wszystkim rozejść się do domów.
Nie zdziwiło mnie specjalnie, kiedy nazajutrz po tych wszystkich atrakcjach obudziłam się chora.

Uliczny ruch składający się z tysięcy piratów drogowych na motocyklach, którzy nie potrafią poruszać się bez użycia klaksonów i czynią przejście przez ulicę karkołomnym wyczynem, gdzie za każdym razem witasz się ze śmiercią oraz okropnie utrudniają podziwianie starej architektury; tłok, upał, nawoływanie ulicznych sprzedawców i egzotyczne zapachy starej dzielnicy Hanoi są zupełnie oszałmiające nawet dla zdrowego człowieka.

To chyba jedno z najgorszych miejsc na świecie, jakie można sobie wyobrazić na rekonwalescencję. Niemniej jednak trzeba było zamknąć się w pokoju hotelowym na najwyższym piętrze, by było choć trochę mniej głośno i przetrwać.

Świątynia Literatury, Hanoi, M. Lehrmann

Świątynia Literatury, Hanoi, M. Lehrmann

W następnych dniach nadrabialiśmy zaległości w zwiedzaniu, w rekordowym tempie obchodząc połowę Hanoi na pieszo, wciąż nieufni co do uczciwości taksówkarzy oraz – wietnamskiej specjalności – taxi motocyklistów. W kraju jest 45 mln motocykli, statystycznie ma go co drugi mieszkaniec, za to samochody są rzadkie.

Widzieliśmy Świątynię Literatury ku czci Konfucjusza i Mauzoleum Ho Chi Minha. Zobaczyliśmy osławiony spektakl wodnych marionetek, który jest dobrym wstępem do historii i kultury Wietnamu.

Widzieliśmy osobliwe sceny z życia miasta, takie jak pracowników biurowych, którzy w porze obiadu wychodzą na ulicę, by zakupić posiłek od wędrownych sprzedawców. Ci noszą ze sobą cały ekwipunek: naleją ci zupy z termosu do plastikowych misek, dołożą kluski, warzywa, przyprawią do smaku, pożyczą pałeczki i poczekają, aż zjesz. Potem spakują koszyk i pójdą dalej.

Wietnamki chronią się przed słońcem. Często noszą też kapelusze z „firanką”, maski i rękawiczki, Hanoi, fot. M. Lehrmann

Wietnamki chronią się przed słońcem. Często noszą też kapelusze z „firanką”, maski i rękawiczki, Hanoi, fot. M. Lehrmann

Wracając do kopiowania, Wietnamczycy produkują jedne z najlepszych pirackich podróbek znanych marek odzieżowych, elektronicznych, optycznych a nawet… motocyklowych.

Znają się na dłubanej robocie, bez wysiłku naprawili nasz aparat fotograficzny, który odmówił posłuszeństwa i który chcieliśmy już odsyłać do Europy. Ośmieleni tym faktem podsunęliśmy im też do naprawy ipada.

Spieszno nam było jednak, by uciec z miasta, w którym z powodu chmur i smogu przez pięć dni nie widzieliśmy słońca, nad morze.

Dotarliśmy na Cat Ba, największą wyspę w Zatoce Tonkińskiej, która wyłania się z morza niespodziewanie, kiedy zbliżasz się z prędkością łodzi motorowej i wygląda wprost jak z „Parku Jurajskiego”. Porośnięte ciemnozieloną dżunglą łagodne grzbiety górskie, bagna, jaskinie i skrawki plaży sprawiają wrażenie niezdobytych.

Rybackie i turystyczne dżonki zacumowane w porcie Cat Ba, fot. M. Lehrmann

Rybackie i turystyczne dżonki zacumowane w porcie Cat Ba, fot. M. Lehrmann

Wyjątkiem jest miasteczko Cat Ba, które wyrosło zaledwie w latach 90-tych, kiedy biedną, rybacką wyspę zaczęli odkrywać letnicy z Hanoi, a potem turyści. Gruzów po budowie licznych betonowych hoteli i barów karaoke dosłownie jeszcze nie posprzątano.

Budowlany boom ma też związek z masową emigracją tuż po wojnie, kiedy wielu mieszkańców Cat Ba postanowiło poszukać mniej surowego życia w innych częściach świata, ale nie zapomniało o swoich ziomkach.

Odcięte jezioro koło jaskini Me Cung w Zatoce Ha Long, Wietnam, fot. M. Lehrmann

Odcięte jezioro koło jaskini Me Cung w Zatoce Ha Long, Wietnam, fot. M. Lehrmann

Na wyspie, na którą niewielu ludzi przybywa poza zorganizowanymi wyprawami, łatwo wynegocjować nocleg w opustoszałym hotelu za grosze. Jeśli nie potrzebujesz tłumów ani drożyzny, by poczuć, że jesteś na wakacjach, to miejsce dla ciebie.

Nie unikniesz też ofert masażu wprost na restauracyjnym krześle, a nawet czyszczenia butów albo… uszu.

Do tej pory lokalni, którzy nie zaadaptowali się do zmian i nie nauczyli żyć „z turystów”, nie mają łatwego życia.

Zatoka Bai Tu Long, Wietnam, fot. A. Mielczarek

Zatoka Bai Tu Long, Wietnam, fot. A. Mielczarek


Tajfun, który przeszedł nad zatoką niecały miesiąc przed naszym przybyciem, pozbawił życia znacznie więcej mieszkańców pływających wiosek niż oficjalnie podały władze i zniszczył farmy ryb pochłaniając wieloletni dorobek innych – żalił się miejscowy rybak.

Szybki rozwój zmienił niestety na niekorzyść naturalne środowisko wyspy i okolicznych zatok. Hotele wypuszczają ścieki wprost do wody, w której pływają też liczne śmieci, a nawet olej silnikowy. Tempo tych zmian jest zatrważające. W ciągu ostatnich dwunastu lat widoczność w wodzie spadła z pięciu do pół metra.

Zatoka Bai Tu Long, Wietnam, fot. A. Mielczarek

Zatoka Bai Tu Long, Wietnam, fot. A. Mielczarek

Wyspa może służyć jako baza wypadowa do rejsów po Zatokach: Lan Ha; osławionej, wpisanej na listę UNESCO, lecz bardzo zatłoczonej Ha Long oraz równie pięknej i o wiele spokojniejszej Bai Tu Long.

Rybacy przekwalifikowani na przewodników turystycznych, często niemal bez angielskiego, wciąż jednak średnio sprawdzają się w tej roli, obwożąc turystów po trasach skróconych w porównaniu z tym, co oferują w kolorowych folderach, jakby byli przekonani, że nikt, kto nie urodził się na morzu, nie potrafi odróżnić jednej wyrastającej z wody skały od drugiej.

Zdobywanie szczytu Wyspy Małp, Zatoka Lan Ha, fot. M. Lehrmann

Zdobywanie szczytu Wyspy Małp, Zatoka Lan Ha, fot. M. Lehrmann

Nigdy zatem nie możesz być pewien, które zakątki zatoki zobaczysz, niemal niemożliwe do zidentyfikowania są laguny czy jaskinie, do których zostaniesz zabrany, a tych, których nazwę poznasz, nie możesz znaleźć w przewodnikach.

Za to prawie na pewno odwiedzisz miejsca, o które zazwyczaj dopytują się turyści, takie jak Wyspa Małp, mimo że nie było ich w programie, który wybrałeś.

Wyspa Małp, Zatoka Lan Ha, fot. M. Lehrmann

Wyspa Małp, Zatoka Lan Ha, fot. M. Lehrmann

Doświadczenie podróży na małej dżonce jest jednak znacznie bardziej autentyczne niż zorganizowana wycieczka, którą możesz kupić w Hanoi, w której przypadku czas spędzony na morzu skraca się o przyjazd i powrót z oddalonego o pięć godzin drogi miasta, a po pokładzie pałęta się 40 osób.

Niezależnie od tego, co mówią agencje turystyczne, można wyprawę do Ha Long Bay i jej siostrzanych zatok zorganizować tej samej cenie co w masowych ofertach i to na własnych zasadach.

Łatwiej też przycisnąć prowincjonalnego właściciela łódki, gdyby coś poszło nie tak i nawet uzyskać zwrot pieniędzy, gdybyś nie był usatysfakcjonowany trasą albo gdyby wydało ci się po przeliczeniu pieniędzy, że jakiś banknot zginął z twojej torby, kiedy w kajaku eksplorowałeś jaskinie.

Pływająca wioska w Zatoce Ha Long, Wietnam, fot. M. Lehrmann

Pływająca wioska w Zatoce Ha Long, Wietnam, fot. M. Lehrmann


Byliśmy świadkami takiej sceny. Uważaj jednak, bo Wietnaczycy są temperamentni i nie ukrywają emocji.

Turyści mają wreszcie w rękach potężne oręże przeciwko piratom w postaci internetu. Wszyscy bez wyjątku właściciele hoteli i pośrednicy w biurach podróży boją się jak ognia złych komentarzy. To na wypadek, gdyby zabrakło ci argumentów.

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *