Diego jest jednym z tych ludzi na Malapascua, którzy swój dzień zaczynają od wyprawy na rekina i jest od tego rytuału w widoczny sposób uzależniony. Kiedy pewnego dnia rekina nie zobaczy, czuje się sfrustrowany i niezaspokojony, mimo że widział go już dziesiątki razy. Wyobraźcie sobie zatem, jak czuje się ktoś, kto przyjechał tu na koniec świata specjalnie z tego powodu. Nurkował kilka razy i nic. A rekiny robią, co chcą.

Perfekcyjna tropikalna plaża, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Perfekcyjna tropikalna plaża, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Jak bardzo trzeba czegoś pragnąć, żeby to dostać? Bardzo? Jak mocno trzeba o to walczyć? Do upadłego? A może wszystko zależy od szczęścia? To by było bardzo nieuczciwe, prawda? Natura rządzi się swoimi prawami i nasze marzenia czy ambicje wydają się nie mieć dla niej znaczenia.
Na wyspę Malapascua, czyli Złe Święta (które jak legenda głosi, kolonizatorzy spędzili tu w sztormowej pogodzie) zjeżdzają się zapaleni odkrywcy z całego świata.

Biolodzy morscy, ekolodzy, doświadczeni nurkowie i fotografowie, kolekcjonerzy, wielbiciele adrenaliny i przypadkowi poszukiwacze przygód. Wszyscy chcą zobaczyć rekina. Rekin jest jednak stworzeniem nieodgadnionym i nawet powstałe w celu badania jego zachowań, bytowania i żerowania stowarzyszenie po wielu wyprawach badawczych „has learnt shit” jak to ujął w słowa Diego, menadżer jednej ze szkół nurkowania na wyspie.

– Był tu taki Francuz, tak pięknie opowiadał o tych rekinach, mówił że będzie pisał o nich pracę. Dwa razy nurkował i nie miał szczęścia, trzeci raz zaspał i go zostawili. Był wściekły. Spakował się i wyjechał bez pożegnania. A ta para ze Szwajcarii widziała wczoraj dwa – relacjonuje nasza sąsiadka z hostelu. Temat rekina przewija się w rozmowie z każdym, kto tu przebywa.

Malapascua to leniwa wyspa, fot. M. Lehrmann

Malapascua to leniwa wyspa, fot. M. Lehrmann

Nie ma na niej transportu kołowego, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Nie ma na niej transportu kołowego, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Tylko morze i niebo, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Tylko morze i niebo, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Dystanse pozwalają na spacery, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Dystanse pozwalają na spacery, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Rekiny kosogonowate, czyli thresher sharks, zostałe odkryte w okolicy wyspy Malapascua około pięćdziesięciu lat temu i mawia się, że jest to jedyne miejsce na świecie, gdzie widuje się je z niemal codzienną regularnością.

Tajfun Yolanda z 2013 roku zniszczył niestety poważnie rafę otaczającą wyspę, tak samo jak część zabudowań w wiosce oraz hoteli na perfekcyjnie białej plaży i turyści nie śpieszą się z powrotem.
To idealna sytuacja dla takich jak my, tropicieli miejsc dzikich i opuszczonych, których pięknem nie trzeba się z nikim dzielić. Jednak nie dla właścicieli resortów i nudzących się instruktorów nurkowania, których te zatrudniają w nadreprezentacji. Dla nich rekin to pieniądz.

Długo zastanawiamy się, ile wart jest dla nas, ale postanawiamy dać się skusić. Wyprawa na rekina zaczyna się przed świtem, bo wtedy jest największa szansa je zobaczyć. Zwierzęta te polują nocą, jednak zanim zrobi się zbyt jasno, przypływają do zatopionej wyspy Monad Shoal, gdzie żyjące z nimi w symbiozie rybki czyszczą ciało rekina z martwego naskórka i bakterii. Kapitan łodzi zasypia i mamy małe opóźnienie, jego pomocnicy leniwie ładują butle z gazem na pokład.

Diego się denerwuje, bo wczoraj nie widział rekina. Nawet cienia ogona, jak to określił. Chłopak, którego właśnie przygotowywał do licencji nurka, był rozczarowany. Dziś specjalnie z tej okazji zabrał go z nami za darmo. Tak bardzo chciał się swoją pasją podzielić.

Na horyzoncie widzimy już szereg zakotwiczonych łodzi. Dostajemy instrukcje, żeby zejść najpierw po linie na zatopioną na 15 metrach piaszczystą wyspę. Stamtąd podchodzimy do brzegu ściany skalnej i skaczemy w przepaść. Na 30 metrach zatrzymujemy się na wąskiej kamiennej półce, klękamy przystrzymując się przytwierdzonej kołkami do skały liny i czekamy. Diego wskazuje na przepływający w odległości kilku metrów majestatyczny ciemny kształt.

Ostatnie promienie słońca, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Ostatnie promienie słońca, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Budynek i palmy zniszczone przez tajfun, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Budynek i palmy zniszczone przez tajfun, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Łodzie w zatoce, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Łodzie w zatoce, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Filipińczycy to żeglarze, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Filipińczycy to żeglarze, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Na tej głębokości trudno jest dokładnie określić dystanse, woda filtruje światło i dla ludzkiego oka niezmienione pozostają tylko kolory niebieski, indigo i fioletowy. Reszta wygląda szaro-czarno. Cieszymy się, że polowanie można już uznać za zaliczone, ale pragnienie pcha Diego do następnej stacji łaźni królów głębin.

Podpływamy kilkanaście metrów dalej i znowu czekamy starając się jak najmniej poruszać, by piasek nie zmącił widoczności a nasza obecność czy nawet bąbelki powietrza nie zniechęciła ryb do zaniechania swojej rutyny. Taki jest kodeks nurkowania na Monad Shoal, który zwiększył znacznie częstotliwość pokazywania się obiektu westchnień wielu, gdyż thresher shark jest ekstremalnie nieśmiały wobec nurków.

Wtedy następuje spotkanie tego rodzaju, że zastanawiam się, czy nie powinnam przestać nurkować u szczytu mej krótkiej kariery, gdyż czegoś równie idealnego mogę już nigdy nie ujrzeć.
Równolegle do nas przepływa dorosły okaz z długim ogonem, doskonały jak z folderu reklamowego, a zaraz potem kolejny w przeciwną stronę. Mijają się z wdziękiem. Pięści zaciskają się nam bezwiednie na linie. Panika na trzydziestu metrach nie byłaby wskazana. Diego podnosi rękę do góry, powoli unosimy głowy i widzimy dwa kolejne osobniki przepływające nad nami.

Hotele buduje się na plaży, między wioskami, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Hotele buduje się na plaży, między wioskami, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Ubogie domy w wiosce, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Ubogie domy w wiosce, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Szkoła nurkowania, Malapascua, fot. M. Lehrmann

Szkoła nurkowania, Malapascua, fot. M. Lehrmann

W samo południe, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

W samo południe, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Sygnały wzrokowe na głębokości docierają do mózgu wolniej, nasze reakcje są przytępione i nie możemy pogodzić chęci wyrażenia swojego zachwytu z koncentracją na tym, co jeszcze może się wydarzyć. Azot zawarty w butli, dzięki której oddychamy, może wywoływać narkozę podobną do stanu upojenia alkoholowego, co nazywa się efektem Martini. Podpływa Diego i szaleńczo przybijamy sobie z radości piątki. To jedyny sposób podwodnej komunikacji.

Rekinów jest więcej, tyle że przestajemy je już liczyć. Może osiem, może dziesięć. Jakiś nurek filmuje wszystko nie mogąc się zdecydować, gdzie wycelować kamerę. Nasz instruktor przestaje już wskazywać pojedyncze sztuki, bo nie ma to sensu. Spokojnie pływają dookoła.

Próbujemy opanować swoje przyspieszone oddechy, przywołać do posłuszeństwa stężałe mięśnie. Niektóre cuda podpływają bardzo blisko i przez chwilę mam wrażenie, że przypatrują się nam. Patrzę w czarne oczy rekina, jak w dziecięcym koszmarze, i nawet nie potrafię się bać.

Resorty na plaży, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Resorty na plaży, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

We dnie większość gości nurkuje, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

We dnie większość gości nurkuje, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Twojego spokoju nikt nie zburzy, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Twojego spokoju nikt nie zburzy, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Spokojna zatoka, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Spokojna zatoka, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Fascynacja wypiera strach, poza tym kosogonowate żywią się rybami i ataków na ludzi nigdy tu nie odnotowano. Za to swoim eleganckim ogonem, który stanowi niemal połowę mogącego osiągnąć nawet 5-6 metrów długości zwierzęcia, potrafią zmieść i unicestwić całą szkółkę ryb.
Diego pyta na migi o stan powietrza i każe nam płynąć z powrotem. Żal zostawiać takie widowisko, ale my tu jesteśmy tylko nieproszonymi gośćmi, bezwstydnymi podglądaczami rekiniej toalety, w dodatku bez skrzeli i nawet technologia nam już nic nie pomoże. Pokorni wobec potęgi natury płyniemy w górę.

Na pięciu metrach robimy przerwę i Diego zręcznie odpina mój zapasowy wąż z powietrzem i podaje ustnik chłopakowi, któremu najwidoczniej skończył się tlen. To znaczy, że bardzo mu się podobało, albo się bał i zbyt szybko i płytko oddychał.

Pusta plaża, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Pusta plaża, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Budowa łodzi, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Budowa łodzi, Malapascua, Filipiny, fot. M. Lehrmann

Tak wygląda nurkowanie z rekinami na Malapascua:
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=P6IhtMrW5D4&w=853&h=480]

Kiedy się wynurzamy, dajemy upust długo tłumionej potrzebie wypowiedzenia swoich wrażeń na głos i przekrzykujemy się nawzajem słowami: a widziałeś jak ten, a widziałeś jak tamten? Chłopcy z załogi łodzi nie dają się zarazić naszym entuzjazmem, kiedy wybuchamy niekontrolowanym śmiechem, podając im elementy ekwipunku.

Ich praca polega na przywożeniu tutaj nurków, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby sami nigdy pod wodę nie schodzili. Diego za to jest wniebowzięty. Już im nawet przebaczył lenistwo i spóźnialskość.
Towarzysz-nurek dziękuje mi za tlen. Tak się zawiązuje przyjaźnie. Dziś mieliśmy niebywałe szczęście.

I jeszcze jeden powód do radości:
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=6oHzL-hrdbA&w=853&h=480]

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *