– Na pewno wydaje się wam, że tu jest ładnie, zgadłem? – zapytał Piotrek. Rozejrzeliśmy się wokół. Żółty piasek plaży, łódki łagodnie kołyszące się na falach błękitnej do obrzydliwości wody, odbijające się w tej wodzie popołudniowe słońce i palmy. Cholerna karaibska pocztówka.

Karaibska pocztówka, Little Corn Island, fot. Ula Kupińska

Karaibska pocztówka, Little Corn Island, fot. Ula Kupińska

– No, ładnie – odpowiedzieliśmy chórem z uśmiechem zadowolenia wypełzającym powoli na twarze, dumni odkrywcy tego nieskalanego piękna.

– No to ja wam powiem, że tu jest brzydko. Możecie otworzyć swe ciasne umysły? Brzydko tu jest po prostu. Tak po raz pierwszy usłyszeliśmy o drugiej stronie wyspy Little Corn, którą Piotrek obiecał pokazać nam tuż po obiedzie.

Lot z Managui do Corn Island (Isla del Maiz) zajął zaledwie godzinę, ale dotarcie tu z oddalonej o 10 km wyspy następne pół dnia. Mimo że przybyliśmy do portu przed wszystkimi innymi turystami, jako pierwsi wpisaliśmy się na listę pasażerów i załadowaliśmy bagaże do łodzi, kiedy przyszło do wsiadania okazało się, że nie ma dla nas miejsc, bo przewoźnicy sprzedali o wiele więcej biletów niż łódź mogła pomieścić. Tak się zarabia pieniądze na Karaibach.

„Brzydka” strona wyspy, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann

„Brzydka” strona wyspy, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann


Druga strona Little Corn Island, fot. M. Lehrmann

Druga strona Little Corn Island, fot. M. Lehrmann


Pierwszy spacer, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann

Pierwszy spacer, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann

A my, wychowani w kulturze kolejkowej, nie dostatecznie widać się pchaliśmy. Nie dały skutku żadne wzmianki o przywilejach pierwszeństwa zakupu. Otyli Amerykanie, którym udało się upchnąć w łódce udawali, że nie słyszą naszych skarg, a kapitan stwierdził wzruszając ramionami, że jak nas wsadzi na pokład, to łódź zatonie.

Odpłynęła zatem w towarzyszeniu naszych przekleństw, że coś takiego nigdy by się w Europie nie zdarzyło. Na szczęście monopoliści obiecali przypłynąć po nas jak tylko obrócą z Little Corn, co też uczynili po półtorej godziny.

Piotrka wepchnęliśmy cudem na pierwszą łódź z bagażami, co dało mu czasową przewagę i możliwość obejścia wyspy jeszcze przed naszym przybyciem.

Czysta energia, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann

Czysta energia, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann


Pusta plaża, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann

Pusta plaża, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann


Odcienie błękitu, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann

Odcienie błękitu, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann


Właścicielka restauracji przyjęła zamówienie na trzy ryby i trzy kurczaki oraz piwo. Posłała męża do sklepu po piwo, po czym kiedy już dno świtało nam w butelkach oznajmiła, że kurczaka jednak nie ma.
Zaczynaliśmy już wtedy rozumieć, że tutaj nic nie odbywa się tak jak w Europie. Był piątek, a łódź towarowa przypływa zaledwie raz w tygodniu, w soboty. W piątki nie ma już zatem na wyspie żadnych warzyw ani jajek, a kurczak nawet gdyby był, to stary.

Dostawy prądu są tu nieregularne, a lodówki niepopularne. Stwierdziliśmy zatem, że najbezpieczniej będzie jeść owoce morza. Nasze menu miało zatem składać się odtąd wyłącznie z ryb, krewetek i homarów na zmianę.

Po jakiejś godzinie i kolejnym piwie dostaliśmy swoje ryby, a to dało Piotrkowi czas na opowiedzenie nam o mitycznej drugiej stronie. Mówił z przejęciem, jak to przedzierał się przez dżunglę z lokalnym przewodnikiem w poszukiwaniu noclegu i niemal byśmy mu uwierzyli, bo talent narracyjny ma ogromny.
Tyle że wiedzieliśmy wcześniej, że wyspa ma niecałe trzy kilometry kwadratowe powierzchni i raptem tysiąc mieszkańców. Turyści mają do wyboru limitowaną ilość drewnianych bungalowów na plaży i skromnych hotelików w wiosce.

Co do urody drugiej strony natomiast ani trochę nie przesadził, bo po dotarciu tam naszym oczom ukazał się taki obrazek: piasek biały, woda w kolorze, który mógłby stanowić wzorzec błękitu i rząd palm smaganych wiatrem. Takiej pocztówki nawet byśmy się nie odważyli nikomu wysłać, bo nie wypada po prostu ludzi do czystej zawiści prowokować.

Biały piasek, Little Corn Island, fot. Ula Kupińska

Biały piasek, Little Corn Island, fot. Ula Kupińska


Luksusowe bungalowy, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann

Luksusowe bungalowy, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann


Dziki taniec radości, Little Corn Island , fot. A. Mielczarek

Dziki taniec radości, Little Corn Island , fot. A. Mielczarek

Rozłożyliśmy się na tym nieskazitelnym piasku, łyknęli siedmioletniego rumu z butelki (normalnie pijemy pięcioletni, ale ten był na specjalną okazję), następnie wskoczyliśmy do kryształowej, ciepłej wody, popluskaliśmy trochę, a na koniec odtańczyliśmy na plaży taniec radości życia. Jak rozbitkowie, których morze wyrzuciło na najpiękniejszym kawałku lądu, jaki sobie mogli wymarzyć.

Plaża była niemal pusta, gdyż po pierwsze ciągnie się kilometrami, a po drugie większość ludzi przyjeżdża na Little Corn, żeby nurkować. Tu codziennie omawia się warunki pogodowe i widoczność w wodzie z takim zapałem i powagą, jak bankierzy omawiają notowania giełdowe. Rekiny, diabły morskie, płaszczki i żółwie również są wdzięcznym tematem rozmów. Kursy nurkowania są niemal najtańsze w świecie, więc też daliśmy się skusić i złapaliśmy bakcyla.

Odtąd dni płynęły nam przyjemnie i w coraz wolniejszym tempie, bo stres to choroba cywilizacyjna, która na Little Corn Island jeszcze nie dotarła. Jedno po drugim pozbywaliśmy się zegarków i telefonów.
Żar leje się tu z nieba i ludzie zużywają na wszystkie czynności tylko tyle energii, ile to absolutnie konieczne, dlatego przybyszowi z tak zwanego pierwszego świata może się początkowo wydawać, że jest jawnie lekceważony.

Pożywienie wyspiarzy, Little Corn Island, fot. Ula Kupińska

Pożywienie wyspiarzy, Little Corn Island, fot. Ula Kupińska


Kokosy prosto z drzewa, Little Corn Island, fot. A. Mielczarek

Kokosy prosto z drzewa, Little Corn Island, fot. A. Mielczarek


Dzień na plaży, Little Corn Island, fot. Ula Kupińska

Dzień na plaży, Little Corn Island, fot. Ula Kupińska

Lepiej jak najszybciej pozbyć się tych przesądów, zwłaszcza że występuje tu niejaka bariera kulturowa. Niektórzy mówią tylko po kreolsku, inni tylko po hiszpańsku, ale w jakim języku byś się nie odezwał, patrzą na ciebie jak na idiotę.

Próbowaliśmy jeszcze obejść lokalne porządki i przechytrzyć naszą restauratorkę umawiając się, że o siódmej przyjdziemy na kolację z homarów. Po czym kiedy głodni dotarliśmy na miejsce o siódmej, kobieta zapytała z wdziękiem odsłaniając złote zęby, jak nam tego homara przyrządzić i znowu czekaliśmy 1,5 godziny na jedzenie. A dodać trzeba, że byliśmy jedynymi klientami. To była ostatnia próba sił. Na Corn nie da się niczego przyspieszyć.

Kiedy przypłynęła łódź towarowa, muskularni mężczyźni cały dzień rozładowywali i rozprowadzali towary po wyspie nosząc je w ręku, ewentualnie wożąc na taczkach. To, że wszystko trzeba tu transportować samemu i wszędzie chodzić pieszo sprawia, że lokalni są w wyjątkowo dobrej kondycji fizycznej i wyglądają na tle reszty mieszkańców Ameryki Środkowej bardzo atrakcyjnie.

Łodzie, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann

Łodzie, Little Corn Island, fot. M. Lehrmann


Chodźmy nurkować, Little Corn Island, fotograf nieznany

Chodźmy nurkować, Little Corn Island, fotograf nieznany


W domku na plaży, Little Corn Island, fot. Iona Hodgson

W domku na plaży, Little Corn Island, fot. Iona Hodgson

Na wieczornej dyskotece w klubie reggae stawili się kawalerzy wystrojeni jak raperzy z teledysków, z cieniutkimi dreadami i super extra akcentem oraz czarnoskóre piękności w bardzo obcisłych sukienkach. Kiedy Dj włączył jakąś bachatę zaczęli żartować, że to muzyka dla Hiszpanów, z którymi się nie utożsamiają. W rodowodzie wyspiarzy mieszają się wpływy rdzennych kultur Ameryki: Arawaków, Karibów i Miskito. Bardzo szamanistycznych.

Odizolowane Wyspy Kukurydziane były aż do 1894 protektoratem brytyjskim i w dalszym ciągu znacznie odstają od reszty kraju. Tu gdzie my rozwieszamy hamaki, zwykli kiedyś rozwieszać swoje piraci z Karaibów. Na Big Corn mieszkają jeszcze podobno jakoś prapraprawnukowie Kapitana Morgana i cieszą się relatywnym bogactwem.

Muszle też są jadalne, Little Corn Island, fot. Iona Hodgson

Muszle też są jadalne, Little Corn Island, fot. Iona Hodgson


I bardzo dekoracyjne, Little Corn Island, fot. Iona Hodgson

I bardzo dekoracyjne, Little Corn Island, fot. Iona Hodgson


Jak nie nurkowanie, to snorkeling, Little Corn Island, fot. Iona Hodgson

Jak nie nurkowanie, to snorkeling, Little Corn Island, fot. Iona Hodgson


Atmosfera w klubie była gorąca, podsycana dużą ilością rumu, piwa Tona, które po pewnej godzinie sprzedawano już tylko w puszkach, bo jak wiadomo, butelki stanowią świetną broń oraz tanich narkotyków. Ten region świata to w końcu punkt przerzutowy nielegalnego handlu. Miejscowi gadali, że najfajniejsze domy na wyspie wybudowano za „drug money”.

Ciasno spleceni partnerzy ocierali się o siebie w tańcu wykonując ruchy tak zwierzęco namiętne, że przybyszów przyprawiały o rumieniec. Jak mówiły mieszkające na wyspie Kanadyjki, wierność jest w tej społeczności pojęciem względnym i świeżą krwią się nie gardzi. Nie powiem, że to się w Europie nie zdarza. Przez otwarte okno widać było, jak fale rozbijają się tuż pod nami, ale nikt nie zwracał na nie uwagi.

Kokos wypity z gwinta, Little Corn Island, fot. Ula Kupińska

Kokos wypity z gwinta, Little Corn Island, fot. Ula Kupińska

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *