Niedziela, niedziela. Dzień targowy w Chichicastenango. Wsiadamy zatem do chicken busa, czyli kolorowego autobusu, który zazwyczaj jest emerytowanym amerykańskim autobusem szkolnym i płacąc zaledwie kilkadziesiąt quetzali wybieramy się na zakupy.
Komfort autobusów jest adekwatny do ceny. Ich nazwa pochodzi prawdopodobnie stąd, że nierzadko służyły miejscowym do przewozu żywych zwierząt.
Na każdym siedzeniu upychają się po trzy osoby. Przydają się tu duże pośladki, dzięki którym można usiąść po środku wąskiego przejścia, jedną stroną na każdej z ławek.
Chicken busy są prywatnymi interesami, dlatego kierowca nie odmawia żadnemu podróżnemu, który chciałby zabrać się w drogę.
Nawet jeśli pojazd wypełniony jest już tak szczelnie, że kiedy przechyla się na zakręcie stromej górskiej drogi, lepiej poddać się naciskowi skłębionej i spoconej ludzkiej masy niż z nią walczyć.
Dochodzą nas słuchy, że autobusy są niekiedy celem ataków rabunkowych. Kilka dni przed naszym przyjazdem pewien kierowca, który bronił gangsterom wejścia do samochodu w okolicy Antigua, stracił w ten sposób życie.
Powoli przyzwyczajamy się już jednak do widoku uzbrojonych strażników pilnujących prywatnych dworców autobusowych, hoteli czy co zamożniejszych sklepów i oswajamy z myślą o potencjalnym niebezpieczeństwie w Gwatemali.
Przemieszczamy się wyłącznie za dnia i przy zachowaniu zwykłych środków ostrożności możemy jedynie mieć nadzieję, że podróż upłynie w spokoju.
Położone w dolinie Chichicastenango zdaje się być odizolowane od reszty kraju nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Miasteczko było ważnym centrum handlowym Majów jeszcze przed przybyciem kolonizatorów.
Do tej pory dwa razy w tygodniu, w niedziele i czwartki, odbywa się tu jeden z największych w Gwatemali targ, na który Indianie z okolicznych wsi a nawet mieszczuchy z samej stolicy zjeżdżają zazwyczaj dzień wcześniej, by rozłożyć stoiska i przenocowawszy często pod gołym niebem od świtu zacząć handlowanie.
Gwarne centrum targu zajmują stragany z towarem interesującym głównie turystów: pięknym rękodziełem, rytualnymi maskami, oryginalną biżuterią, instrumentami muzycznymi i niezwykłych barw tkaninami.
Sprzedawcy reklamują swój towar w nienachalny sposób, a także bez problemu godzą na negocjowanie cen, tym chętniej im popołudniowe słońce chyli się ku zachodowi. Wolą bowiem sprzedać nieco taniej niż dźwigać dobytek z powrotem do domu.
Kupujemy kilka pamiątek, hamak, nie, dwa hamaki i obrus. Bardziej interesują nas jednak odwiedzający targ Majowie, w odświętnych strojach i dobrych humorach, którzy załatwiają tu swoje sprawunki.
Jedna z kobiet nosząca na ramieniu haftowane kilimy, której wyroby pochopnie chwalę odurzona atmosferą tego miejsca, towarzyszy nam w wędrówce między straganami przez dobre 20 minut. Namawia do kupna i tłumaczy symbolikę swojej sztuki gorączkowo mieszając hiszpański i śladową angielszczyznę.
Nie pomagają uprzejme odmowy, a kobieta sama obniża cenę rzucając sumami z prędkością karabinu maszynowego. W pewnej chwili udaje nam się ją zgubić.
Ważnym punktem niedzielnej wyprawy na targ jest wizyta w Iglesia de Santo Tomas, datowanego na około 1540 rok kościoła, który mimo że oficjalnie katolicki, jest miejscem rytuałów więcej mających wspólnego z przedchrześcijańskimi wierzeniami niż doktryną kościoła.
Na schodach świątyni siedzą pogrążeni w transie wyznawcy, którzy szepczą magiczne słowa modlitw w otoczeniu dymu kadzideł i bukietów kwiatów.
W skąpo oświetlonym skromnym wnętrzu staramy się nie przeszkadzać strażnikom świętych figurek przystrojonych w zdobne szaty i kolorowe pióropusze.
Ci jednak sami podchodzą do nas z prośbą o datki. Na podłodze palą się świece ku czci przodków. Zdarza się podobno w Iglesia de Santo Tomas, że ofiary składa się nie tylko z płodów ziemi, ale i z nieszczęsnych kurczaków. Niczego takiego nie widzimy. Miejsce niewątpliwie jednak emanuje niezwykłą energią.
Przed wejściem czeka natomiast na nas Indianka z kilimami i nie mam sumienia nie kupić dziełka, którego wykonanie zajęło jej, jak się zarzeka, dwa miesiące.
Zwłaszcza że sama zbiła cenę do jednej trzeciej pierwotnej kwoty, która teraz nie przekracza nawet równowartości mojego dziennego wyżywienia. Nie mogę przy tym przestać się uśmiechać. Trzeba szanować dobre tradycje handlowe Chichicastenango.
Zobaczcie film z kościoła Santo Tomas:
[youtube http://www.youtube.com/watch?v=BKIiC28vEN4&w=853&h=480]
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!