Na całym świecie nocne autobusy służą temu, by zmieścić czas transportowy w nocy i dojechać na miejsce z początkiem nowego dnia. Dla podróżnych oznacza to także oszczędność na noclegu.

Tratwa na rzece Dokthawaddy, Hsipaw, fot. M. Lehrmann

Tratwa na rzece Dokthawaddy, Hsipaw, fot. M. Lehrmann


W Birmie natomiast nocne dojeżdżają do celu zawsze o takiej porze, że trudno się nie złamać i nie zapłacić całej sumy w hotelu za kilka godzin pozostałych do świtu. Za zimno jest, by zostać na dworze.

Wcale nie myśli tak jednak pijak, który grzeje się przy ognisku, a widząc nas wysiadających z autobusu o wpół do trzeciej rano usłużnie prowadzi do najbliższego pensjonatu, gdzie zasypiamy kamiennym snem.

Mapa górskich okolic Hsipaw. Przyjemnej podróży!, fot. M. Lehrmann

Mapa górskich okolic Hsipaw. Przyjemnej podróży!, fot. M. Lehrmann

Jesteśmy w Hsipaw, blisko chińskiej granicy i coraz więcej biznesów, w tym hoteli, należy do Chińczyków. To twardzi negocjatorzy, którzy często wydają się nie przejmować brakiem rządowej licencji na nocowanie obcokrajowców, ale też nie idą na żadne układy co do ceny.

20-letni recepcjonista z Yangoonu narzeka na bezwzględnego chińskiego szefa i marzy o pracy w Niemczech. Od kiedy zatrudnił się tu rok temu, nie miał dnia wolnego, więc o okolicznych górach nic nam nie może powiedzieć.

Mały Bagan, Hsipaw, fot. M. Lehrmann

Mały Bagan, Hsipaw, fot. M. Lehrmann

Prowadzi za to prywatny ranking kobiecej urody według narodowości. Na pierwszym miejscu są u niego… Izraelki.

Hsipaw to historyczne miasto, siedziba książąt Shan, których linia kończy się tragicznie w momencie przejęcia władzy przez wojsko w 1962 roku. Wówczas ostatni z rodu, Sao Kya Seng, zaginął bez wieści.

Trekking do Pankam, fot. M. Lehrmann

Trekking do Pankam, fot. M. Lehrmann

W niszczejącym pałacu mieszka jeszcze Donald, jego siostrzeniec, który ma jednak zakaz rozmawiania z obcokrajowcami pod groźbą odwieszenia wyroku więzienia za „obrazę stanu”.

Spacerując nad rzeką Dokthawaddy, której brzeg służy niestety za wysypisko, natrafiamy na ponad stuletni tekowy klasztor, gdzie życzliwy starszy mnich prowadzi szkołę dla biednych dzieci.

Okolice Pankam w stanie Shan, fot. M. Lehrmann

Okolice Pankam w stanie Shan, fot. M. Lehrmann

Zajęcia w niej prowadzą wolontariusze, zazwyczaj emerytowani nauczyciele.
W klasztorze mieszka też 48 nowicjuszy, którzy dopiero w wieku 20 lat decydują, czy wybrać świeckie czy zakonne życie.

„Macie szczęście, że możecie zwiedzać obce kraje” – żegna nas zakonnik. Nie zawsze tak u nas było – tyle tylko możemy mu powiedzieć i życzyć, by wiatr zmian dotarł tu jak najszybciej.

Witamy w sielskiej wiosce, fot. M. Lehrmann

Witamy w sielskiej wiosce, fot. M. Lehrmann

W nocy miasto zamienia się w getto. Na ulicach pojawiają się koksowniki, ubogie drewniane budynki rzucają groźne cienie, a ludzie oglądają telewizję popijając whisky w brudnych, smutnych lokalach.

Dla ułatwienia życia turystom, interesy mają mało personalne angielskie nazwy typu Pan Książka, Pan Jedzenie.

Tekowa architektura, fot. M. Lehrmann

Tekowa architektura, fot. M. Lehrmann

Idziemy w góry. Cel – wioska Pankam należąca do plemienia Palaung. Drewniana brama chroni osadę przed złymi duchami.

Po pięciu godzinach marszu wita nas w domowym schronisku miła, młoda gospodyni, Saung O. Natychmiast zaczyna się krzątać przy ogniu i gotować dla nas obiad.

Dom naszej gospodyni, fot. M. Lehrmann

Dom naszej gospodyni, fot. M. Lehrmann

Potem pokazuje wydania przewodnika „Lonely Planet” z informacjami o sobie i mężu O Maung, który jest przewodnikiem w mieście i wraca do domu tylko, kiedy ma klientów chętnych, by pójść w góry.

Chwali dobrego szefa męża, pana Charlesa, który „dobrodusznie” zaoferował pracę świetnie mówiącemu po angielsku młodemu człowiekowi, od ośmiu lat goszczącemu turystów w swoim górskim domu, jak tylko napisało o nim Lonely Planet.

Od czego by tu zacząć? fot. M. Lehrmann

Od czego by tu zacząć? fot. M. Lehrmann


Jak mówi nam później profesor Richmond z uniwersytetu w Bangkoku, pan Charles to człowiek dobrze zaprzyjaźniony z rządem, którego pensjonat prosperuje tak świetnie między innymi dlatego, że konkurencję posłał do więzienia. Takiemu człowiekowi się nie odmawia.

Pankam jest sielską osadą, o atmosferze jak z dziewiętnastowiecznej noweli, gdzie umorusane, uśmiechnięte dzieci puszczają latawce, mężczyźni budują domy z drewna, a kobiety pracują w polu. Te, które zostają w domu, pilnują dzieci sąsiadek.

Do domu na kolację, Pankam, fot. M. Lehrmann

Do domu na kolację, Pankam, fot. M. Lehrmann

Kiedy zmierzcha, światło zapala się tylko w tych dziesięciu domach, które mają baterie słoneczne.

Idziemy posłuchać dobiegających z sąsiedniego klasztoru inkantacji trzech mnichów i czterech nowicjuszy, którzy zgodnie fałszują. Najgłośniejszy z nich, jak to zwykle bywa, jest najmniej utalentowany wokalnie.

Dziewczynka z latawcem, Pankam, fot. M. Lehrmann

Dziewczynka z latawcem, Pankam, fot. M. Lehrmann

Po modlitwach przychodzi do naszej chaty jeden z chłopców, może 10-letni. „Baby Budda”, jak go nazywamy, chce pobawić się z dziećmi gospodyni, ale te już smacznie śpią zagrzebane pod stertą kocy, tak że nie widać, gdzie mają głowy, a gdzie nogi.

Przeładunek na stacji w Hsipaw, fot. M. Lehrmann

Przeładunek na stacji w Hsipaw, fot. M. Lehrmann


Spędza z nami chwilę, aby się zagrzać. Jak mówi pani domu, jest półsierotą . Matka mieszka we wsi.

Siedzimy przed domem obserwując niesamowite gwiazdy na tle czarnego nieba, kiedy gospodyni woła nas na kolację. Tak jak obiad, jest wielodaniowa, ale bezmięsna. Oprócz naszej czwórki i domowników nocuje dziś w chacie około 60-letni siwy Anglik z przewodnikiem.

Przekupka w akcji, trasa Hsipaw-Pyin Oo Lwin, fot. M. Lehrmann

Przekupka w akcji, trasa Hsipaw-Pyin Oo Lwin, fot. M. Lehrmann


Kiedy gospodyni mówi, że noc będzie zimna, Anglik niby od niechcenia wspomina, by przyszła go w nocy rozgrzać. Kobieta próbuje się usprawiedliwiać. Nie wiemy, gdzie podziać oczy.
Ekscytujący moment: czy tym razem jeszcze wytrzyma?  Wiadukt Gotheik, fot. M. Lehrmann

Ekscytujący moment: czy tym razem jeszcze wytrzyma? Wiadukt Gotheik, fot. M. Lehrmann

Zasypiamy wcześnie, wszyscy razem na drewnianej podłodze strychu. Z rogu pokoju mrugają do nas elektrycznie oświetlone posążki Buddy.

Kiedy schodzimy następnego dnia do Hsipaw, wiejskie dzieci „witają” nas słodkim bye-bye.

Zobacz przejazd przez Wiadukt Gotheik:
[youtube http://www.youtube.com/watch?v=vPAgyupLdJ4&w=640&h=360]

Nie wiemy tylko, czy to system edukacji w kraju zawodzi, czy wprost przeciwnie, dzieci wiedzą dokładnie, co mają na myśli.

Po drodze spotykamy męża gospodyni, który prowadzi w góry grupę turystów. Dziś będzie spał w domu.

Rajskie ogrody Kandawgyi, Pyin Oo Lwin, fot. M. Lehrmann

Rajskie ogrody Kandawgyi, Pyin Oo Lwin, fot. M. Lehrmann

Spędzamy osiem godzin w pociągu pokonując zaledwie około 150 km do Pyin Oo Lwin, by zobaczyć największą atrakcję trasy Hsipaw-Mandalay. To wiadukt Gotheik – zbudowany w 1901 roku przez pensylwańskich konstruktorów imponujący most w kanionie.

Na Dzikim Wschodzie, Pyin Oo Lwin, fot. M. Lehrmann

Na Dzikim Wschodzie, Pyin Oo Lwin, fot. M. Lehrmann

W momencie pokonywania wiaduktu pociąg gwałtownie zwalnia, turyści zwisają z okien z gotowymi do pracy aparatami, a lokalni zaczynają się modlić. Z wyjątkiem tych, którzy zmęczeni podróżą przesypiają mrożący krew w żyłach fragment na trzeszczącym moście.

Z dużym prawdopodobieństwem pociąg pokonywał tę trasę szybciej w czasach, kiedy budowano tu kolej. Obecnie siedzenie w bujającym na wszystkie strony i podskakującym na wybojach wagonie przypomina jazdę konną.

Celebracja, Sagaing, fot. M. Lehrmann

Celebracja, Sagaing, fot. M. Lehrmann

Za ręcznie wypisywane bilety można płacić tylko w dolarach. Na stacjach przekupki oferują pomarańcze i ciastka. Uwijają się, by zdobyć klientów, bo przejeżdża tędy tylko jeden pociąg dziennie w każdą stronę.

Pyin Oo Lwin to dawny brytyjski kurort w górach, opisywany czasami jako oaza chłodu w porównaniu z zakurzonym Mandalay, byłą stolicą. Od niedawna znów modny wśród rosnącej klasy birmańskich nuworyszy.

Klimat jest tu rzeczywiście rześki. Choć śpimy za grosze w chińskim hotelu i zaznajemy pierwszego od bardzo dawna gorącego prysznica, jest to jedna z nazimniejszych nocy w naszym życiu. Śpimy w czapkach.

Pyin Oo Lwin jest miejscem, gdzie z powodu sprzyjających warunków wegetacyjnych założono w 1917 roku do dziś imponujące ogrody botaniczne.

Z pompą, Sagaing, fot. M. Lehrmann

Z pompą, Sagaing, fot. M. Lehrmann

Na 155 hektarach Narodowych Ogrodów Kandawgyi można spędzić cały dzień mając do wyboru spacer między bambusowym lasem, sadem, kolekcją orchidei, których w samej Mjanmie (jak brzmi oficjalna nazwa kraju) jest 841 gatunków, egzotyczną ptaszarnią, jeziorem, wieżą widokową a muzeum motyli.

Dalszą drogę do Mandalay, ponad 60km pokonujemy antyczną taksówką, która kosztuje zaledwie 6 dolarów na osobę. Zjeżdżamy z gór ponad godzinę obserwując niesamowity zachód słońca.

Guesthousy dla lokalnych, mimo że często stoją puste, nie odważą się przyjąć na noc obcokrajowców. Gdy motocyklowy taksówkarz zabiera nas do jednego z nich, zatrudnieni tam mężczyźni naskakują na niego, jakby ściągnął im na kark poważne kłopoty. Po chwili nieco się uspokajają, przepraszają nas i życzą miłej nocy, mimo że miasto już śpi, a my wciąż nie mamy gdzie.

Wierni w świątyni, Sagaing, fot. M. Lehrmann

Wierni w świątyni, Sagaing, fot. M. Lehrmann

Odwiedzamy siedem hoteli pod rząd, trzy osoby i trzy ogromne plecaki na jednym motocyklu, ale hotele są pełne i nawet te najdroższe pokoje, po 50 dolarów są zajęte, aż znajdujemy coś za 30.

Zniechęceni takim przyjęciem decydujemy się ominąć rządową opłatę w wysokości 10 dolarów za zwiedzanie miasta, gdy każą nam kierować się do pałacu osobną bramą dla obcokrajowców.

Mamy dość bycia wyłącznie „posiadaczami zagranicznych paszportów” i płacenia za zwiedzanie świątyń, muzeów czy parków, które są darmowe dla miejscowych.

Lokalnym środkiem transportu, półciężarówką zapakowaną wprawdzie do granic możliwości, ale za 500 kyats udajemy się do Sagaing. Wynajęcie samochodu z kierowcą, by obejrzeć położony na wzgórzach kompleks świątyń kosztuje w biurze podróży 55 tys. – stukrotność tej ceny!

I podglądacze w świątyni, Sagaing, fot. M. Lehrmann

I podglądacze w świątyni, Sagaing, fot. M. Lehrmann

Po świątyniach Sagaing, błyszczących złotem wśród otaczającej je zieleni można pielgrzymować z pewnością wiele dni, ale my mamy tylko jeden. Ze wzgórz roztacza się widok na rzekę Irrawady, przy dobrej widoczności widać też najdłuższy most tekowy na świecie w Amarapurze.

Mężczyzna z popsutymi od żucia betlu czerwonymi zębami uprzejmie ustawia nam lornetki, byśmy zobaczyli jak najwięcej. Nie możemy się oderwać!

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *