W Yangoonie wita nas widok ludzi z wymalowanymi na twarzy białymi wzorami. To tanaka.

Shwedagon Pagoda widoczna jest niemal z każdego zakątka miasta, fot. M. Lehrmann

Shwedagon Pagoda widoczna jest niemal z każdego zakątka miasta, fot. M. Lehrmann

Tanaka to rodzaj kremu ze startej kory drzewa, który bije na głowę wszystkie kosmetyki wybielające, jakie stosuje się w krajach azjatyckich. A stosuje się je wszędzie. Po nałożeniu na skórę zasycha tworząc sztywną maskę.

Używają jej zarówno mężczyźni, jak i kobiety, wierząc, że nie tylko chroni ich od słońca i ukąszeń insektów, ale nawilża skórę, po prostu czyniąc ich piękniejszymi.

Shwedagon Pagoda rzekomo zawiera włosy Buddy, fot. M. Lehrmann

Shwedagon Pagoda rzekomo zawiera włosy Buddy, fot. M. Lehrmann

Jak w całej Azji, birmańskie kobiety noszą kiczowate chińskie bluzki, ozdobione falbankami, żabotami, mankietami i cekinami, co stwarza spore problemy, kiedy potrzebujesz pilnie kupić najzwyklejszą koszulkę.
Do tego wkładają długie, kolorowe spódnice.

Męskie stroje mają za to w pozostałych krajach azjatyckich w pełni akceptowalne, popularne kroje. W Birmie natomiast męskie kreacje są za to na zupełnie innym poziomie estetycznym.

Tradycyjnie nosi się longyi – rodzaj wiązanej przepaski na biodra w różnych długościach, która wygląda zupełnie jak damska spódnica. Choć zapewne jest przewiewna, przez co wygodna w tym dusznym klimacie, widok facetów w spódnicach podnosi wskaźnik egzotyki Birmy o wiele stopni.

Modlitwa, Shwedagon Pagoda, fot. M. Lehrmann

Modlitwa, Shwedagon Pagoda, fot. M. Lehrmann

Kiedy lądujemy w Yangoonie, ludzie na ulicach coraz głośniej krytykują reżim, rozwarstwienie społeczne, kłujące w oczy bogactwo urzędników i gorąco oczekują obiecanego na kwiecień wprowadzenia prywatnych dzienników. Rząd ostrzeliwuje właśnie chrześcijański stan Kachin.
Są ofiary po obu stronach.

Mimo że Yangoon pozostaje największym miastem, stolicą kulturalną i dyplomatyczną kraju, administracyjną stolicę przeniesiono w 2005 roku do zbudowanego od zera miasta Nay Pi Taw. Jak mówią Birmańczycy, w nowej stolicy są szerokie wielopasmowe ulice i nowoczesne wysokie domy, które stoją puste, bo nawet wojskowi oficjele nie chcą tam mieszkać.

Ruch w Yangoonie jest spory. Samochody wyglądają, jakby miały wszystkie co najmniej po 20 lat i wywołują zrozumiały zachwyt nad tym, że jeszcze jeżdżą.

Bez wątpienia stupa pokryta jest płatkami czystego złota, fot. M. Lehrmann

Bez wątpienia stupa pokryta jest płatkami czystego złota, fot. M. Lehrmann

Mimo że ruch jest prawostronny, kierownice znajdują się po prawej stronie, co wskazuje, że prawdopodobnie przeznaczone były pierwotnie do jazdy w Indiach.

Autobus, którym jedziemy, ma pamiątkową tabliczkę – dar od Japonii. Data na niej wskazuje, że pojazd ma 70 lat! Imponujące.
Miasto jest za to całkowicie pozbawione motocykli i rowerów, podobno od czasu, kiedy kilka lat temu motocykl uderzył w samochód wysoko postawionego oficera wojskowego.

Mieszkańcy Yangoon są bardzo pomocni i sami zaczepiają nas oferując wskazówki dotyczące drogi czy informacje o najbliższych miejscach noclegowych.

Shwedagon Pagoda jest oszałamiająca, fot. M. Lehrmann

Shwedagon Pagoda jest oszałamiająca, fot. M. Lehrmann

Wszyscy bez wyjątku ostrzegają nas przed konikami, którzy oferują nam wymianę dolarów na ulicy. W kraju akceptuje się wyłącznie nowe lub nieskazitelne banknoty, które nie mogą być pod żadnym pozorem nawet zgięte w pół.

Zaczynamy orientować się, że znalezienie miejsca do spania nie jest w Birmie tak łatwe, jak w pozostałych krajach Azji Południowo-Wschodniej.

Niedawne otwarcie granic spowodowało zalew turystów, windując ceny hoteli i zachęcając tych właścicieli, którzy mają licencję na nocowanie obcokrajowców, do pobierania wysokich stawek za bardzo niski standard pokoi.

Shwedagon Pagoda, Yangoon, fot. M. Lehrmann

Shwedagon Pagoda, Yangoon, fot. M. Lehrmann

Jak dopiero zaczynamy zauważać, większość turystów stanowią tu dobrze sytuowani, zazwyczaj nieco starsi ludzie, którzy bezbłędnie stosują się do wymogów etykiety, przyzwoicie zakrywając ramiona i nogi. Nie tak, jak na przykład gorącokrwiści młodzi backpackerzy w Laosie.

Najdroższy hotel w mieście kosztuje 400 dolarów za noc, mimo to jest codziennie pełny i szczyci się długą listą oczekujących na pokój.
Jak mówi Marek, Polak pracujący w Yangoonie, eksperci przewidują, że ceny w branży turystycznej będą rosły przez następne 4-6 lat, aż się ustabilizują.

Kto zdecyduje się pojechać do Birmy teraz, płaci za unikalną szansę zobaczenia kraju w okresie transformacji, wciąż bardzo różniącego się od świata, który znamy.

Jezioro Inya, w okolicy którego wiele lat spędziła w areszcie domowym Aung San Suu Kyi, fot. M. Lehrmann

Jezioro Inya, w okolicy którego wiele lat spędziła w areszcie domowym Aung San Suu Kyi, fot. M. Lehrmann

Birma posiada na przykład kilkaset dziewiczych wysp w Archipelagu Mergui na Morzu Andamańskim, na których nie ma jeszcze żadnej niemal infranstruktury, ale ocenia się, że wyspy te nigdy nie będą tak dostępne dla turystyki jak choćby tereny sąsiedniej Tajlandii, ponieważ w interesie rządu leży utrzymanie ich wyłącznie dla luksusowych turystów czy też dla siebie.

Wreszcie znajdujemy coś za 7 dolarów na osobę w Chinatown, położonym niedaleko centum komunikacyjnego miasta, liczącej sobie 2000 lat Pagody Sule.

„Pokój” to boks bez okien i nawet ścian, które są papierowe, za to ze szparami na górze i na dole, dzięki czemu po holu roznosi się rozkoszne chrapanie. Mamy za to bardzo interesujacych sąsiadów: utalentowanego gitarzystę i kickboksera, który wita nas rano z podbitym okiem narzekając na przebieg wczorajszej walki.

Wycieczka po Akademii Morskiej wYangoonie, fot. M. Lehrmann

Wycieczka po Akademii Morskiej w Yangoonie, fot. M. Lehrmann

Birmańskie standardy odzieżowe utrudniają jednak wizyty we wspólnej łazience, gdzie trzeba za każdym razem wystąpić w pełnym, długim ubraniu.

Młode miasto, które stolicą zostało zaledwie pod koniec XIX wieku, ma kolonialny urok, zachowany z powodu izolacji kraju, tak już rzadki w Azji.

Yangoon stanowi fascynujący miks kulturowy i religijny. Na sąsiadujących ze sobą ulicach mieszczą się świątynie buddyjskie, hinduistyczne, synagogi, meczety i kościoły.
Ta mieszanka ma też bardzo pozytywny wpływ na miejską scenę kulinarną.

Lekcja rysunku w Akademii Morskiej w Yangoonie. W klasie niemal same kobiety!, fot. M. Lehrmann

Lekcja rysunku w Akademii Morskiej w Yangoonie. W klasie niemal same kobiety!, fot. M. Lehrmann

Uwagę kelnerów w restauracji, której obsługę stanowią zazwyczaj mężczyźni, przywołuje się odgłosem cmokania, co początkowo zupełnie nie chce nam przejść przez usta. Zastanawiamy się, jak zwyczaj ten przyjęłaby europejska brać gastronomiczna.

Wieczorem odwiedzamy przyjemne otoczenie Jeziora Inya, w okolicy którego wiele lat spędziła w areszcie domowym Aung San Suu Kyi.

Jezioro jest popularnym miejscem randek, gdzie młode pary wstydliwie chowają się za rozpiętymi parasolami.

Ulice Yangoon, fot. M. Lehrmann

Ulice Yangoon, fot. M. Lehrmann

W Muzeum Narodowym poznajemy dwóch bardzo przyjaznych młodziutkich studentów Akademii Morskiej, Painga i Pyaya, którzy birmańskim zwyczajem biorą nas pod swoje skrzydła i nie okazując znużenia oprowadzają po pięciopiętrowym budynku służąc swoją wiedzą na temat kultury, tradycji, geografii i licznych mniejszości narodowych zamieszkujących kraj.

Tak dobrze się nam rozmawia, że decydują się pójść z nami do najważniejszego miejsca kultu w kraju, Pagody Shwedagon, do której każdy birmański wyznawca buddyzmu pragnie przynajmniej raz w życiu udać się z pielgrzymką.

Powtarzając za każdym razem, że jesteśmy w Birmie gośćmi, a oni gospodarzami, nalegają, by płacić za nasze bilety autobusowe a także lunch, mimo że sami niczego nie zamówili!

Tanaka po nałożeniu na skórę zasycha tworząc sztywną maskę, fot. M. Lehrmann

Tanaka po nałożeniu na skórę zasycha tworząc sztywną maskę, fot. M. Lehrmann

Shwedagon Pagoda jest oszałamiająca, a uroku dodają jej jeszcze historie, które opowiadają nasi przewodnicy, jak ta o relikwiach w postaci włosów Buddy, które rzekomo zawiera.

Według legendy, stupę zbudowano 2500 lat temu, ale archeolodzy datują ją na VII-XI stulecie. Wielokrotnie ulegała jednak zniszczeniu w kolejnych trzęsieniach ziemi i obecny wygląd nadano jej w XVIII wieku.

W XVII wieku banda Portugalskich poszukiwaczy przygód uprowadziła z niej ważący kilka ton dzwon księcia Dhammazediego z zamiarem przetopienia go na armaty, jednak niechcący upuścili go do rzeki. Birmańczycy wciąż zastanawiają się jak dzwon, pokryty wartościowymi napisami w starym skrypcie, wydobyć z dna.

Longyi– tradycyjny strój męski, fot. M. Lehrmann

Longyi– tradycyjny strój męski, fot. M. Lehrmann

Bez wątpienia stupa pokryta jest płatkami czystego złota, które ofiarowywali na rzecz świątyni kolejni królowie – według zwyczaju – w ilości odpowiadającej ich własnej wadze, co sprawia, że położona na wzgórzu świątynia jest widoczna niemal z każdego zakątka miasta zarówno we dnie jak i w nocy. Na szczycie wieży błyszczy w słońcu niezwykłej wartości diament.

Liczne zgromadzeni wierni modlą się w konkretnym zakątku świątyni Shwedagon, odpowiadającym dniu ich urodzenia.

Następnego dnia nasi przyjaciele zapraszają nas do dowiedzenia ich uniwersytetu, położonego około godzinę drogi od miasta.
Odbierają nas w hotelu dżentelmeni w mundurach z rodzaju tych, którzy kaszlą w jedwabne chusteczki.

Chcąc czy nie chcąc, zwiedzamy wszystkie budynki akademii i poznajemy profesorów, których z naszego podwodu nasi przewodnicy czasami specjalnie wywołują z zajęć. Tak dumni są z możliwości przedstawienia im gości z Europy.

Targ, Yangoon, fot. M. Lehrmann

Targ, Yangoon, fot. M. Lehrmann

Rektor jest jednak zbyt zajęty, by nas przywitać, co wywołuje naszą ulgę, zaś głęboki żal naszych przyjaciół.
Czujemy się jak V.I.P., zupełnie niezasłużenie, zwłaszcza kiedy tłumaczymy, że niestety z żeglugą morską nie mamy nic wspólnego.

Na pożegnanie dostajemy od naszych przyjaciół studentów płytę z birmańskim folklorem, a kiedy pytamy, gdzie możemy dostać literaturę narodową po angielsku, jeden z nich, Pyay bez słowa wyjaśnienia biegnie do swojego pokoju w akademiku.

Ulice Yangoonu, fot. M. Lehrmann

Ulice Yangoonu, fot. M. Lehrmann

Tuż przed odjazdem naszego autobusu przynosi nam dwie pożółkłe książki z lat 50. z opowieściami ludowymi – prezent od ojca – z ręcznie wypisaną dedykacją i notatkami na marginesie, z których chłopak uczył się angielskiego.

Trudno nam ukryć wzruszenie, kiedy się żegnamy.

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *