Hoi An było ważnym portem morskim starożytnego królestwa Champa wspominanym już w perskich i arabskich dokumentach z końca pierwszego tysiąclecia.

Łodzie na rzece Hoi An, fot. M. Lehrmann

Łodzie na rzece Hoi An, fot. M. Lehrmann

Od XV-wieku przez 400 lat chińskie, japońskie, holenderskie, portugalskie, hiszpańskie, filipińskie, indonezyjskie, tajskie, francuskie, brytyjskie i amerykańskie statki przypływały tu, by nabyć wysokiej jakości jedwab, tkaniny, papier, porcelanę, herbatę, cukier, pieprz, masę perłową, wosk pszczeli i wiele innych produktów.

Chińscy i japońscy kupcy zostawali w Hoi An na cały sezon i wynajmowali tu domy i magazyny, tworząc pierwsze kolonie.

Miasto było również pierwszym w Wietnamie, do którego dotarli chrześcijańscy misjonarze.

Straganiarka na targu w Hoi An, fot. M. Lehrmann

Straganiarka na targu w Hoi An, fot. M. Lehrmann

Oryginalne budynki są bardzo dobrze zachowane, przez co miasto-muzeum wpisano na listę światowego dziedzictwa kultury.

Hoi An słynie z wysokiej jakości tekstyliów i specjalizuje się w szyciu ubrań na miarę. Na życzenie, tutejsi mistrzowie igły bez trudu kopiują wzory z żurnali modowych.

W oknach wystawowych licznych zakładów krawieckich stoją manekiny przystrojone w ubrania, których hollywoodzcy aktorzy nie powstydziliby się włożyć na galę rozdania Oscarów.

Można tu też nabyć skromniejsze odzienie w bardzo przystępnej cenie, z wybranej tkaniny, skrojone na ciebie i z dostawą do hotelu.

Stara architektura Hoi An, fot. M. Lehrmann

Stara architektura Hoi An, fot. M. Lehrmann

Warto również w Hoi An zaopatrzyć się w nowe okulary. Tutejsi optycy oferują rewelacyjne nawet w porównaniu z polskimi ceny na szkła i oprawki (z całą jednak pewnością podróbki).

Stara architektura Hoi An, położenie między rzeką a wybrzeżem Morza Płd.-Chińskiego i dyskretny urok luksusu przyciągają licznych turystów.

Wieczorem stare miasto, jak na Wietnam dosyć wypolerowane, zamiecione i wychuchane, kusi szeregiem mniej lub bardziej ekskluzywnych restauracji i barów, oświetlonych tradycyjnymi czerwonymi latarniami z jedwabiu.

Wnętrze zabytkowego domu,  Hoi An, fot. M. Lehrmann

Wnętrze zabytkowego domu, Hoi An, fot. M. Lehrmann


Na wyspie An Hoi za mostem można też znaleźć rząd niewymyślnych jadłodajni z prostymi drewnianymi ławami, które serwują lokalne specjalności: nudle Cao Lai, Białą Różę – eleganckie pierogi z nadzieniem z krewetek, smażone w głębokim oleju Won Ton oraz naleśniki ryżowe.

Wszystko to można popić dużą ilością „świeżego”, domowego warzenia piwa.
Za drobną opłatą można tu też pobierać lekcje gotowania.

W okolicy Hoi An znajduje się ok. 30-kilometrowy pas plaży China Beach, miejsce odpoczynku amerykańskich żołnierzy z czasów wojny, idealne do surfowania. Piknik na plaży był dla żołnierzy często ostatnim posiłkiem przed powrotem na front.

Plecione rybackie łódki, China Beach, fot. A. Mielczarek

Plecione rybackie łódki, China Beach, fot. A. Mielczarek

Tak jak niemal w całym Wietnamie, można tu beztrosko obżerać się owocami morza za ułamek europejskich cen. Restauracyjne stoliki stoją wprost na piasku.

Wybrzeże jest jednak coraz bardziej zabudowywane przez luksusowe kurorty, które zagarniają dla siebie najlepsze kawałki plaży.

Chcieliśmy na China Beach rozpalić ognisko, co z powodu wysokiej wilgotności powietrza okazało się prawie niemożliwe. Poczuliśmy ból Robinsona Crusoe i Toma Hanks’a.

Udało się po godzinie, na co pojawił się strażnik hotelowy z baniakiem wody i skończyła się przygoda.

Kolacja na China Beach, fot. A. Mielczarek

Kolacja na China Beach, fot. A. Mielczarek


W odległości 20 km od miasta znajdują się Marmurowe Góry – imponujący kompleks świątyń wbudowanych w skały i jaskinie. Niektóre groty służyły w czasie wojny jako szpitale dla rannych, co nie jest w Wietnamie rzadkością.

To chłodne i refleksyjne miejsce, dobre by oderwać się od rzeczywistości.

Nawet tu nie uniekniesz jednak ofert sprzedaży – w tym wypadku marmurowych posągów, dostępnych w rozmiarach od miniaturowych do bardzo pokaźnych.

Paradoksalnie, marmur wykorzystywany przez tutejszych rzeźbiarzy pochodzi z Chin, ponieważ jak roztropnie zauważyli, przy skali z jaką zaczęli go używać, wkrótce nic by z Marmurowych Gór nie zostało.

Jeśli marzy ci się statua Buddy, Maryi Dziewicy, Wenus z Milo albo Pastereczki, lokalni sprzedawcy bardzo chętnie wyślą cię kilkutonową pamiątkę z Wietnamu na adres domowy.

W okolicy Hoi An znajdują się też ruiny starożytnego królestwa Champa. Sanktuarium My Son, w którym biło serce hinduistycznej cywilizacji, zostało niestety dotkliwie zbombardowane w trakcie wojny z USA.

Grota-świątynia Huyen Khong, która służyła jako szpital w czasie wojny, Marmurowe Góry, fot. M. Lehrmann

Grota-świątynia Huyen Khong, która służyła jako szpital w czasie wojny, Marmurowe Góry, fot. M. Lehrmann

Ponad jedenastowieczne ruiny już więc nie olśniewają, jednak położenie w dżungli z kojącym widokiem na góry pobudza wyobraźnię.

Z dumą odkryliśmy, że pracami wykopaliskowymi kierował tu w latach 80. i 90. polski archeolog Kazimierz Kwiatkowski, którego zdjęcia w ukochanych ruinach, w samych krótkich spodenkach (kontrastujących ze strojami safari angielskich lordów), zdobią ściany muzeum.

Mieszkańcy Hoi An mają żyłkę do interesów w genach. Jeśli do tej pory nie miałeś okazji, by popróbować targować się z Wietnamczykami, tu cię ta lekcja nie ominie.

Mając świadomość, że jesteśmy w kraju, w którym średnia miesięczna pensja wynosi zaledwie 200 dolarów, a lokalni handlarze bez zmrużenia oka podają nam absurdalnie wysokie kwoty, targujemy się już nie tylko o cenę pokoju czy wynajmu motocykla, ale nawet o bułki w piekarni, strzyżenie, pralnię czy bilet parkingowy.

Tniemy na wszystkim około 30 proc. kosztów.

Posąg bogini Kwan Yin, Marmurowe Góry, fot. M. Lehrmann

Posąg bogini Kwan Yin, Marmurowe Góry, fot. M. Lehrmann

Największy problem mamy jednak z naprawdę licznymi biurami podróży, które niestety zachłysnęły się tym, jak łatwo można wydobyć pieniądze od turystów i to, co oferują, w naszym mniemaniu nie jest nawet usługą.

Sprzedadzą ci bilet autobusowy z Haiphong do Hoi An, po czym musisz wysiąść w Danang, bo to autobus pośpieszny i dalej dostać się na własną rękę.

Kupujesz transfer z Hoi An na lotnisko w Danang, a w ostatniej chwili dowiadujesz się, że autobus nie może wjechać na teren lotniska i zostawi cię w centrum miasta.

Marmurowe rzeźby na sprzedaż, Marmurowe Góry, fot. M. Lehrmann

Marmurowe rzeźby na sprzedaż, Marmurowe Góry, fot. M. Lehrmann

Bukujesz w hotelu jednodniową wycieczkę do jakiejś turystycznej atrakcji i płacisz na miejscu przewodnikowi umówioną cenę. Przy wymeldowywaniu się możesz usłyszeć, że zapłaciłeś jedynie za bilet wstępu a teraz musisz zapłacić za właściwą wycieczkę.

Nie muszę też mówić, że taksówkarze podkręcają licznik, a w lokalnym, podmiejskim autobusie zapłacisz za bilet dwa razy tyle co Wietnamczycy. Wyjątkiem są niezpsute miejscowości poza turystycznym szlakiem.

Wietnamscy biznesmeni nie lubią też starszych, wysłużonych banknotów, więc mogą odmówić przyjęcia „złych pieniędzy”, nawet jeśli sami ci takie wydają.

Ruiny Sanktuarium My Son, fot. M. Lehrmann

Ruiny Sanktuarium My Son, fot. M. Lehrmann

Wreszcie, w kraju, w którym praca ma wielką wartość, kto nie pracuje naprawdę nie je, ludzie nigdy nie mają wakacji i zazwyczaj w ogóle nie ruszają się z domu, nie zdziw się, kiedy uśmiechnięta agentka turystyczna z rozbrajającą szczerością przyzna, że nigdy nie była w żadnym z miejsc, o których entuzjastycznie powtarza wyuczone regułki.

Przeciętny człowiek z południa czy z centrum kraju z dużym prawdopodobieństem nigdy nie był w stolicy.

Chciałabym wierzyć, że całe zamieszanie z dezinformacją i naciąganiem nie wynika z wyrachowania, a ze zwykłej niewiedzy, w najgorszym wypadku z bariery językowej, jednak obawiam się, że w kraju, w którym „zwykła” kradzież jest surowo karana więzieniem, zawoalowane okradanie turystów jest powszechnie akceptowane.

Dobra wiadomość jest taka, że prawdopodobnie jesteś o wiele bardziej doświadczony w organizowaniu podróży niż „profesjonaliści” w biurach i pośrednicy w hotelach, którzy będą się starali przekonać cię, że wszystko tu jest o wiele bardziej skomplikowane, niż się wydaje.

Ruiny Sanktuarium My Son, fot. M. Lehrmann

Ruiny Sanktuarium My Son, fot. M. Lehrmann

Bilety na samolot kupuj samodzielnie na stronach internetowych linii lotniczych (Vietnam Airlines, Jetstar – tanie nawet w przeddzień wylotu), a na autobusy (szybsze i tańsze niż pociągi) w oficjalnych biurach krajowych przewoźników, którzy mają naprawdę wygodne, klimatyzowane pojazdy (Phuong Trang, Hoang Long).

Jeśli odległości są niewielkie, wynajmij motocykl.

I targuj się, targuj się, targuj się! To, jak naprawdę tanio lub drogo jest w Wietnamie, zależy tylko od ciebie!

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *