Pięć dni przed upływem ważności naszej wietnamskiej wizy, stojąc niemal na granicy z Kambodżą stwierdziliśmy, że żal nam wyjeżdzać.

Wietnamskie kobiety na plaży Sao, Phu Quoc, fot. M. Lehrmann

Wietnamskie kobiety na plaży Sao, Phu Quoc, fot. M. Lehrmann


Na szczęście mieliśmy w planach odwiedzenie jeszcze jednego kawałka wietnamskiego lądu, który jednak leży bliżej wybrzeży Kambodży i oba państwa rościły sobie do niego w przeszłości prawa – tropikalnej wyspy Phu Quoc w Zatoce Tajlandzkiej.

O całym Wietnamie można powiedzieć, że jest jednym, wielkim placem budowy, zaś Phu Quoc jest tego ekstremalnym przykładem, ponieważ Wietnamczycy postawili sobie za punkt honoru zrobić z niej drugi Phuket.

Plaża Sao na południu Phu Quoc, fot. M. Lehrmann

Plaża Sao na południu Phu Quoc, fot. M. Lehrmann

Trochę zatem zbyt późno, by zobaczyć piękno Phu Quoc w stanie nienaruszonym, a za wcześnie, by cieszyć się wygodami dobrze rozwiniętych turystycznych oaz.

Najbardziej zagospodarowana i najgęściej zaludniona plaża, Long Beach, leżąca w pobliżu miasta Duong Dong, nad którym unosi się odór pobliskiej fabryki sosu rybnego, jest siedzibą licznych resortów, bungalowów, restauracji, biur podróży, spa i centrów nurkowania. To tu można znaleźć najwięcej opcji taniego zakwaterowania i wyżywienia na wyspie.

Turystyczna Long Beach, Phu Quoc, fot. M. Lehrmann

Turystyczna Long Beach, Phu Quoc, fot. M. Lehrmann

Wieczorem po mieście spacerują rzesze turystów w średnim wieku, w swoich najlepszych letnich strojach słabo przykrywających świeżą opaleniznę. Przechadzają się między straganami z plastikowymi perłami (choć na wyspie znajduje się farma pereł), co ma pewien swojski urok, przypominając trochę nadbałtyckie letniska.

Wystarczy jednak odejść kilka ulic od nocnego targu, by popróbować lokalnych pełnych gwaru knajp karaoke, gdzie można stuknąć się kuflem z wyspiarzami i restauracji serwujących najdziwniejsze owoce morza.

Jedynym sposobem, by zamówić tu potrawę, jest wskazanie palcem interesujących cię żyjątek czy muszelek, które wystawione są na widok publiczny w akwariach i miskach połączonych siecią rurek pompujących wodę.

Rezerwuary wody w Kambodży, fot. M. Lehrmann

Rezerwuary wody w Kambodży, fot. M. Lehrmann

Jest to bezpieczniejsze niż próba rozszyfrowania karty dań, która nie ma angielskiej wersji, ponieważ zamiast upragnionej kaczki (jedyne słowo, które z dumą rozpoznałeś) możesz dostać gotowane kacze jajko z widocznie rozwiniętym już zarodkiem.

Jeśli chcesz odwiedzić ciekawsze, dalej położone plaże: Dai Beach na północy i Sao Beach na południu, musisz niestety liczyć się z tym, że będziesz stał w korku wdychając spaliny licznych ciężarówek Kamaz, które wykorzystuje się do budowy dróg lub dojedziesz nad morze cały pokryty czerwonym pyłem, co zdecydowanie psuje wakacyjny klimat.

Przewóz osób w Kambodży, fot. M. Lehrmann

Przewóz osób w Kambodży, fot. M. Lehrmann

Miejsca te oferują jednak niebiański spokój, będąc niemal pozbawione turystów, a co za tym idzie, także kiczowatych budek z hot-dogami, strojami kąpielowymi, muszelkami i pocztówkami. Woda tu jest przejerzyście turkusowa, a piasek biały jak sól. Pod palmami psy próbują przespać popołudniowy upał, a wietnamskie rodziny jedzą obiad z jednej miski siedząc na podłodze bambusowych domków.

Rolnicy w polu, południowa Kambodża, fot. M. Lehrmann

Rolnicy w polu, południowa Kambodża, fot. M. Lehrmann

Mieszkańcy Phu Quoc, jak to Wietnamczycy z południa, są bardzo przyjaźni i wyjątkowo uczciwi. Odeślą cię do dobrej restauracji czy pensjonatu, nawet jeśli sami prowadzą podobny interes, możesz więc się zrelaksować i na chwilę przestać myśleć o pieniądzach.

Warto jednak wiedzieć, że mimo iż wynajęcie motocykla w całej Azji jest bardzo tanie (5 dolarów za dobę), ich właściciele dorabiają pieniądze na benzynie.

Wskaźniki paliwa są zatem tak ustawione, by pokazywały stale, że bak jest pusty. Większość turystów nie zastanawia się nad tym i tankuje do pełna, czego nie ma szans spalić, bo na jednym litrze można przejechać do 40 km.

Życie wsi, południowa Kambodża, fot. M. Lehrmann

Życie wsi, południowa Kambodża, fot. M. Lehrmann

Wiza w końcu wygasła i ruszyliśmy do Kambodży. Pierwsze, co ujrzeliśmy wjeżdżając do kraju, to nieskończone pola ryżowe, lasy palmowe, sielskie, aczkolwiek biedne drewniane zabudowania na wysokich palach, pasące się na łąkach krowy i rezerwuary wody służące do produkcji soli jadalnej. Drogi są tu już zbudowane, a gruzy uprzątnięte. Zachwyceni urokiem Kambodży niemal zapomnieliśmy o nostalgii za Wietnamem.

Spacer nad rzeką, Kampot, fot. M. Lehrmann

Spacer nad rzeką, Kampot, fot. M. Lehrmann

W prowincjonalnym miasteczku Kampot można odetchnąć spacerując po promenadzie nad rzeką i podziwiać piękno starych, kolonialnych willi.
Nikt tu nigdzie się nie spieszy, a Khmerzy odznaczają się niewinnością i dobrodusznością dziecka. Otacza ich aura spokoju ludzi zadowolonych z tego, co mają, choć jest tego niewiele.

Kolonialna willa, Kampot, fot. M. Lehrmann

Kolonialna willa, Kampot, fot. M. Lehrmann

O tym, jak leniwie toczy się tu życie świadczy fakt, że nawet mnisi nie zaczynają tradycyjnego pochodu po dary o świcie, a nierzadko można zastać ich na tej czynności nawet w południe.

Miasto jest pełne klimatycznych restauracji i barów z długą tradycją, doskonałym serwisem i obrzydliwie niskimi cenami.

Może stanowić bazę wypadową do nadmorskiego kurortu, w którym wypoczywali Francuzi – słynącego z krabów miasta Kep, a także do pobliskiego parku narodowego Bokor, z którego szczytu, jeśli pogoda pozwala, roztacza się przepiękna panorama wysp Zatoki Tajlandzkiej.

Buddyjska świątynia, Park Narodowy Bokor, fot. M. Lehrmann

Buddyjska świątynia, Park Narodowy Bokor, fot. M. Lehrmann

Można tu podziwiać katolicki kościół przez wiele lat okupowany przez Czerwonych Khmerów, opuszczony, niegdyś luksusowy hotel-kasyno Bokor Hill Station i ruiny Czarnego Pałacu – letniej rezydencji króla Sihanouka.

Gigantyczna statua Buddy, Park Narodowy Bokor, fot. A. Mielczarek

Gigantyczna statua Buddy, Park Narodowy Bokor, fot. A. Mielczarek

Jeśli zaś wjedzie się o zachodzie słońca do słynącej z budowy łodzi muzułmańskiej wsi Kabalromihna na drodze do Kep, można usłyszeć modlitwy muezinów z pobliskich minaretów, co nadaje miejscu uduchowionej atmosfery.

Opuszczony katolicki kościół, przez wiele lat okupowany przez Czerwonych Khmerów, Park Narodowy Bokor, fot. M. Lehrmann


Opuszczony katolicki kościół, przez wiele lat okupowany przez Czerwonych Khmerów, Park Narodowy Bokor, fot. M. Lehrmann

Kampot słynie również z produkcji wysokojakościowego pieprzu, bez którego swojego czasu nie mogła się obejść żadna szanująca się paryska restauracja.

Nic zatem dziwnego, że wielu przybyszów zostaje w Kampot znacznie dłużej, niż początkowo planowali.

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *