Historia Sihanoukville, turystycznej mekki Kambodży, ma początek zaledwie w latach 50., kiedy wietnamska kontrola nad Deltą Mekongu pozbawiła kraj ważnej drogi transportu rzecznego. Kompong Som, bo tak się oryginalnie nazywało, zbudowano ze względu na strategiczne położenie nad morzem z przeznaczeniem na port, a później przemianowano na cześć króla Sihanouka.

Serendipity Beach, Sihanoukville, Kambodża, fot. M. Lehrmann

Serendipity Beach, Sihanoukville, Kambodża, fot. M. Lehrmann

Miasto wygląda zatem zupełnie inaczej niż inne prowincjonalne miasteczka z tradycją, to znaczy gorzej. O ile nadbrzeżne ulice są w miarę zadbane i przystosowane na potrzeby turystyki, o tyle ukryte przed wścibskim okiem okolice są co najmniej odpychające.
Zbudowane nie tylko bez kompletnego wyczucia stylu, ale i estetyki.

Miasto oferuje za to przybyszom wiele plaż w odległości kilku kilometrów od centrum (Victory Beach, Independence Beach, Sokha, Prek Treng, Otres), nie można się tu więc nudzić.

Krowy w centrum kurortu? Spokojnie, to Kambodża. Sihanoukville, fot. M. Lehrmann

Krowy w centrum kurortu? Spokojnie, to Kambodża. Sihanoukville, fot. M. Lehrmann

Najpopularniejsza Occheutal Beach jest jednak bardzo zatłoczona i nawet jeśli rozłożysz się w pewnej odległości od rzędu restauracji z leżakami i parasolami, możesz być pewien, że nie zaznasz spokoju od licznych sprzedawców, masażystów, roznosicieli ulotek i organizatorów wszelkich atrakcji, o ile nie uciekniesz do wody.

Najprzyjemniejszy zakątek tej plaży, mimo że prawie pozbawiony piasku, to Serendipity Beach, gdzie panuje większy spokój i szacunek dla cudzej przestrzeni osobistej. Można tu usiąść w jednym z bardziej stylowych plażowych barów, a także wynająć bungalow.

Bar na plaży Occheutal, Sihanoukville, fot. M. Lehrmann

Bar na plaży Occheutal, Sihanoukville, fot. M. Lehrmann

Wieczorem leżaki na Occheutal Beach się składa, zastępując je kawiarnianymi stolikami. Wtedy plaża przemienia się w centrum nocnych rozrywek. Bary konkurują ze sobą obniżając ceny drinków nawet do dolara („Tego nie możesz przebić!” – reklamują się) oraz zabawiając gości darmowymi pokazami żonglerki z ogniem. Oficjalną walutą Kambodży jest riel, ale w bankomatach wypłaca się dolary, których używa się równolegle.

Domy na przystani, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

Domy na przystani, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

Najtańsze opcje zakwaterowania w mieście zaczynają się już od 1 dolara (łóżko w sali sypialnej baru „Utopia”, który jest rajem dla backpackerów, oferując proste potrawy już za dolara, piwo w „happy hour” za 25 centów i darmowy basen, nad którym dzień i noc przesiadują skacowane osobniki). Dwuosobowy pokój z łazienką można znaleźć w Sihanoukville już za 6 dolarów.

Rybacka wioska na Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

Rybacka wioska na Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

Niektóre pensjonaty oferują nawet pobyty miesięczne za tak śmieszną cenę jak 50 dolarów (150zł), co jak nie trudno zgadnąć, przyciąga do miasta wiele ciekawych osobowości, które spędzają całe dnie siedząc w barze, grając w bilard i nawet nie fatygując się na plażę. Niektórzy mogą być na emeryturze, inni wyglądają jak na emerytów zdecydowanie za młodo. Może po prostu wieczne wakacje im służą.

Łodzie można zbudować tylko z listewek i styropianu, Koh Rong Samloem, fot. A Mielczarek

Łodzie można zbudować tylko z listewek i styropianu, Koh Rong Samloem, fot. A Mielczarek

Po kilku dniach pobytu w Sihanoukville, które prawie nie śpi, za to je, pije i hałasuje na okrągło, można jednak trochę się zmęczyć.
Stąd jednak już tylko rzut beretem do prawdziwego raju na wyspie, gdzie nic nie zakłóca twojego spokoju. Archipelag wokół Sihanoukville składa się z około dwudziestu idyllicznych wysp, które różnią się wielkością i opcjami zakwaterowania.

Niektóre są bardziej imprezowe (największa Koh Rong), na innych (Koh Russie czyli Bamboo Island, Koh Ta Kiev) znajdziesz jedynie skromne bungalowy, restaurację i być może szkołę nurkowania. Jeszcze inne są zupełnie niezamieszkałe i dostępne jedynie w formie jednodniowej wycieczki połączonej z snorkelingiem.

„Rybak” nie może jednak ważyć zbyt dużo, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

„Rybak” nie może jednak ważyć zbyt dużo, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

My odwiedziliśmy Koh Rong Samloem, a dokładnie zatokę M’Pay Bay (Mei Pei Bei, co znaczy Wieś nr 23), w której znajduje się tylko jedna rybacka wioska oraz ma siedzibę organizacja pozarządowa, która zajmuje się ochroną rafy koralowej, lasów namorzynowych i trawy morskiej.

Kilkudziesięciu wolontariuszy Marine Conservation Cambodia nurkuje 3-4 dziennie, by zbadać stan rafy i policzyć egzemplarze poszczególnych tropikalnych gatunków, niektórych typowych jedynie dla regionu Zatoki Tajlandzkiej. Ochotnicy sprzątają też plażę w dzień i patrolują ją nocą, co odstrasza kłusownicze łodzie, przypływające tu nawet z Wietnamu czy Tajlandii.

Widok na wioskę z łodzi, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

Widok na wioskę z łodzi, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

Ich wysiłki zapobiegły połowom dennym, które rujnują życie fauny morskiej i przynoszą już skutki: rafa się odradza, a ryby wracają – jak twierdzi szefowa wolontariuszy na wyspie, Australijka Ellie.

Wolontariusze pracują też na rzecz szkoły nurkowania Island Divers, z której dochody przeznaczone są na poprawę stanu życia lokalnej społeczności. Mieszkańcy wioski przyzwyczajeni są więc do obecności obcokrajowców, z którymi nauczyli się pracować.

Koh Rong Samloem, w oddali wysepka Koh Koun, fot. M. Lehrmann

Koh Rong Samloem, w oddali wysepka Koh Koun, fot. M. Lehrmann

Można w Island Divers wypożyczyć sprzęt do snorkelingu i podziwiać naprawdę bogatą rafę wypływając prosto z plaży, albo potowarzyszyć na łodzi adeptom kursu nurkowania PADI. Warto dodać, że Kambodża jest jednym z najtańszych miejsc na świecie, gdzie można zdobyć licencję nurka. Ceny są rewelacyjne nawet w porównaniu z sąsiednią Tajlandią.

Szkoła na plaży, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

Szkoła na plaży, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

W M’Pay Bay można nocować w wygodnych bungalowach a także w namiocie, co logicznie kosztuje tu mniej, a nie, jak oferują niektóre biura podróży w Sihanoukville spragnionym przygód mieszczuchom, więcej niż nocleg w pensjonacie.

Biwakowanie na wąskim skrawku ziemi między plażą a dżunglą jest doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju. Jeśli zaś zobaczysz w okolicy namiotu węża, raczej niejadowitego, możesz go odstraszyć z odległości rzucając w niego kamieniem.

Kurs nurkowania, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

Kurs nurkowania, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

Po zachodzie słońca nie ma na Koh Rong Samloem zbyt wiele do roboty, jeśli nie liczyć jedynego baru w wiosce, dlatego spędzaliśmy dużo czasu w restauracji należącej do kompleksu bungalowów, grając z pracującymi tu Khmerami w karty albo ucząc ich angielskiego (najambitniejszy kelner był jednocześnie wiejskim nauczycielem). Restauracyjny zegar nieprzypadkowo pozbawiony jest wskazówek.

Po zmroku stawała się przygodą wyprawa do drewnianej łazienki, gdzie co wieczór hałaśliwie miotała się między ścianami jakaś zagubiona cykada, właściwie uniemożliwiając skorzystanie z sedesu. Podłuchując kilka minut pod drzwiami można było ocenić czy insekt jeszcze szuka wyjścia z pułapki, czy już złapał się w sieć ogromnego pająka, który był rezydentem wychodka. Następnego ranka sieć była już zawsze pusta, aż do wieczora.

Opowieści przy ognisku, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

Opowieści przy ognisku, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

Jeśli nie pływaliśmy albo nie nurkowaliśmy, spędzaliśmy całe godziny połykając książki, co wywoływało podziw i nieśmiałe pytania naszych gospodarzy „dlaczego tyle czytamy?”. Mimo całej tej książkowej mądrości trudno nam było jednak odpowiedzieć na to pytanie.

Do innych aktywności należało też ganianie krabów po pustej plaży (są szybsze niż myślisz) i obserwowanie dzieci, które o zmroku łowiły kalmary na domowej roboty wędki zbudowane z żyłki i puszki po coca-coli. Warto było im kibicować, ponieważ później sprzedawały swoje zdobycze wioskowym restauracjom, których jest zaledwie 3 czy 4 i to od młodych rybaków zależało, czy w menu były tego dnia owoce morza.

Przypadkowo wnieśliśmy też drobny wkład w rozwój medycyny na wyspie. Darowując jednemu z naszych Khmerów tabletki przeciw gorączce i na ból gardła, staliśmy się w ich oczach posiadaczami remedium na wszelkie dolegliwości.

Podczas przypływu, na drugą stronę kanału przeprawić się można tylko tratwą, fot. M. Lehrmann

Podczas przypływu, na drugą stronę kanału przeprawić się można tylko tratwą, fot. M. Lehrmann

Nie było to trudne, bo mamy naprawdę dobrze wyposażoną apteczkę. W następnych dniach „leczyliśmy” mieszkańców naszej części wyspy i ich gości z bólu zęba, bólu brzucha i typowych dla miejsc o kiepskich warunkach sanitarnych infekcji.

Ubogich wyspiarzy często nie stać, by w razie choroby odwiedzić lekarza w oddalonym o 2,5 godziny drogi Sihanoukville, dlatego zazwyczaj uciekają się o pomoc do wolontariuszy z Marine Conservation Cambodia.
To cena życia z dala od świata.

Tratwa, wyspa Koh Rong Samloem, Kambodża, fot. M. Lehrmann

Tratwa, wyspa Koh Rong Samloem, Kambodża, fot. M. Lehrmann

Rybaków południowej Kambodży strzeże jednak dobra bogini Ya-Mao. Według legendy, Ya-Mao była żoną wiejskiego przywódcy z okolicy Ream, którego obowiązki zmuszały do częstego przebywania poza domem.
Pewnego razu po wielu miesiącach rozłąki stęskniona żona postanowiła odwiedzić męża w okolicy Koh Kong, ale że było to w porze deszczowej, sztorm zatopił jej łódź ze wszystkimi na pokładzie.

Duch Ya-Mao był jednak tak silny, że poprzez sny i nawiedzenia dała o sobie znać informując wieśniaków, że będzie się nimi opiekować wymagając w zamian jedynie dobrego zachowania i okazjonalnych podarunków w postaci bananów oraz… symboli fallicznych.

Jedni twierdzą, że tego właśnie szukała wybierając się w ryzykowną podróż i ciągle tego pragnie. Inni, że gniewa się na mężczyzn, ponieważ zginęła dążąc do spotkania z jednym z nich i żąda symbolu obciętego penisa.

Kapliczka z kadzidłami, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

Kapliczka z kadzidłami, Koh Rong Samloem, fot. M. Lehrmann

Co bardziej konserwatywni ucinają debaty mówiąc, że Ya-Mao jest już za stara na symbole falliczne i wystarczą jej banany. Na plażach południowej Kambodży można często spotkać ofiary z symboli fallicznych ku czci Ya-Mao w formie kapliczek, lub po prostu patyków i kadzidełek wbitych w piasek pod drzewami.

W trakcie naszego pobytu na wyspie wypadł też dzień, który miał być niedoszłym końcem świata. Jak powiedział witający nas na wyspie gospodarz, nawet gdyby koniec świata nadszedł, Koh Rong Samloem na pewno by ominął. Tak jak omija ją cywilizacja.

Dla zainteresowanych wolontariatem:
http://www.marineconservationcambodia.org/
http://www.coralcay.org/

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *